I
W Aspinwall, w okolicach Panamy poszukiwano nowego latarnika. Poprzedni bowiem zaginął bez wieści, prawdopodobnie został porwany przez morze. Na ochotnika zgłosił się stary, polski emigrant – Skawiński. Konsul Falconbridge początkowo nie chciał nawet rozmawiać z siedemdziesięcioletnim mężczyzną, nie spodobał mu się jego wiek, obawiał się, że starzec nie da rady pracować, a przede wszystkim – pokonywać codziennie wysokich schodów.
Przekonały go jednak zapewnienia Skawińskiego o sumienności i uczciwości, jego życiowe doświadczenia oraz udział w wielu wojnach. Służył też na wielorybniku, co dawało jakiekolwiek doświadczenie. Ponadto konsul miał znaleźć zastępcę poprzednika w ciągu dwunastu godzin, czas upływał i tylko jeden Polak zgłosił się na ochotnika.
Przeważyła również gorąca prośba starca o możliwość zamieszkania w końcu w jakimś stałym miejscu, bowiem miał dość tułaczki. Falconbridge zgodził się zatem, zaznaczając tylko, że najdrobniejsze przewinienie czy niedopatrzenie spowoduje usunięcie Skawińskiego ze stanowiska.
Tego wieczora zapalił on po raz pierwszy latarnię. Długo jeszcze stał na balkonie swej wieży, napawając się spokojną przystanią. Oswajał się z myślą, że tutaj umrze i rozmyślał o życiu. Nie miał szczęścia. Próbował wielu zawodów: „Był kopaczem złota w Australii, poszukiwaczem diamentów w Afryce, strzelcem rządowym w Indiach Wschodnich. Gdy w swoim czasie założył w Kalifornii farmę, zgubiła go susza; próbował handlu z dzikimi plemionami, zamieszkującymi wnętrze Brazylii”. Do czego się jednak nie zabrał, zaraz na tym tracił. Uważał, że prześladuje go jakieś fatum, a za jego źródło wskazywał gwiazdę polarną.
Mimo swego wieku, Skawiński był człowiekiem o dziecięcej wręcz wierze i wrażliwości. Ufał, że wszystko się jeszcze dobrze ułoży. Dlatego ze spokojem przyjmował na siebie niepowodzenia i cierpliwie rozpoczynał wszelkie działania od nowa. Zwłaszcza na zimę czekał zawsze z utęsknieniem, jako na czas, w którym wiele miało się zmienić w jego życiu. Jednak kolejne lata mijały, a jemu nic się nie udawało. To dlatego zapragnął dożyć spokojnej starości w jakimś stabilnym miejscu, byłe tylko nie musieć się już tułać i odżywać fałszywą nadzieję.
Zaczęło zbierać się na burzę, więc Skawiński zamknął się w swojej izbie, gdzie usnął przy dźwięku tykania zegara.
II
Latarnia stała się dla Skawińskiego spokojnym pół-grobem. Perspektywa śmierci w niej radowała Polaka. Osiągnął swój upragniony spokój. Nie przeszkadzała mu monotonia upływającego czasu.
Oswajał mewy, rzucając im resztki jedzenia. Lubił patrzeć na port, znajdujący się w pobliżu jego wieży. Radował się też myślą, że może spokojnie patrzeć na tropikalny las. Ciągle miał w pamięci pobyt w takiej puszczy, gdzie pod płaszczykiem piękna przyrody kryło się miliony niebezpieczeństw.
W niedziele latarnik opuszczał swoje mieszkanie. Ubierał wtedy granatowy mundur, przypinał do niego krzyże, zdobyte za waleczność na wojnach i szedł do kościoła. Wzbudzał tym podziw i szacunek wśród mieszkańców Aspinwall. W drodze powrotnej kupował gazetę, którą popołudniu czytał w domu, szukając wieści z Europy.
Z czasem jednak kompletnie zdziwaczał. Prawie nie wychodził już z wieży i nie rozmawiał z ludźmi; tylko światło, palące się na latarni było znakiem, że ktoś tam żyje i pracuje. „Cały świat teraz zaczynał się dla starca i kończył się na jego wysepce. Zżył się już z myślą, że nie opuści wieży do śmierci, i po prostu zapomniał, że jest jeszcze coś poza nią. Przy tym stał się mistykiem”.
III
Nadeszło jednak przebudzenie z tego stanu pół-snu, pół-śmierci. Pewnego dnia wraz z paczką świeżej żywności przyszła do Skawińskiego paczka od Towarzystwa polskiego. O stowarzyszeniu dowiedział się Polak z „Heralda”, pożyczonego od konsula. Przesłał im od razu pół swojej pensji, z którą i tak nie miał co robić, a w zamian Towarzystwo z Nowego Jorku wysyłało mu książki.
Zdarzenie było tym bardziej doniosłe, że było to dzieło polskie. Skawiński nawet słyszał nazwisko pisarza, gdy po 1830 roku przebywał w Paryżu. Czytanie „Pana Tadeusza” przywoływało w starcu wspomnienia dziecięcych lat i wprawiało go w zachwyt, przeplatany wielkim smutkiem i nostalgią. Czytał utwór Mickiewicza do późnego wieczoru, po czym w stanie półsnu i półjawy doczekał świtu.
Przebudził go głos konsula, pytający, czy wszystko u niego w porządku. Gdy dowiedział się, że latarnik nie jest chory, wyrzucił go z pracy. Przez jego nieuwagę rozbiła się łódź, na szczęście nikt nie zginął.
Skawiński pobladł. Kilka dni później dostał się na statek, płynący do Nowego Jorku. Bardzo się postarzał przez ten czas, tylko oczy mu się świeciły. W dłoniach ściskał „Pana Tadeusza”, jakby w obawie przed utratą książki.
Nowela opowiada o Polaku, który po wzięciu udziału w powstaniu listopadowym, musiał opuścić kraj. Od tej pory włóczył się po świecie, próbując wielu zawodów, jednak nienazwane fatum nie pozwalało mu na spokojne życie.
W końcu udało mu się odnaleźć spokojną przystań, pracując jako latarnik w Aspinwall. Jednak pewnego dnia wraz z paczką świeżej żywności, dostarczono mu „Pana Tadeusza”. Skawiński tak zaczytał się w książce, że został zwolniony z posady i musiał znów podjąć tułaczą wędrówkę.
W Aspinwall, w okolicach Panamy poszukiwano nowego latarnika. Poprzedni bowiem zaginął bez wieści, prawdopodobnie został porwany przez morze. Na ochotnika zgłosił się stary, polski emigrant – Skawiński. Konsul Falconbridge początkowo nie chciał nawet rozmawiać z siedemdziesięcioletnim mężczyzną, nie spodobał mu się jego wiek, obawiał się, że starzec nie da rady pracować, a przede wszystkim – pokonywać codziennie wysokich schodów.
Przekonały go jednak zapewnienia Skawińskiego o sumienności i uczciwości, jego życiowe doświadczenia oraz udział w wielu wojnach. Służył też na wielorybniku, co dawało jakiekolwiek doświadczenie. Ponadto konsul miał znaleźć zastępcę poprzednika w ciągu dwunastu godzin, czas upływał i tylko jeden Polak zgłosił się na ochotnika.
Przeważyła również gorąca prośba starca o możliwość zamieszkania w końcu w jakimś stałym miejscu, bowiem miał dość tułaczki. Falconbridge zgodził się zatem, zaznaczając tylko, że najdrobniejsze przewinienie czy niedopatrzenie spowoduje usunięcie Skawińskiego ze stanowiska.
Tego wieczora zapalił on po raz pierwszy latarnię. Długo jeszcze stał na balkonie swej wieży, napawając się spokojną przystanią. Oswajał się z myślą, że tutaj umrze i rozmyślał o życiu. Nie miał szczęścia. Próbował wielu zawodów: „Był kopaczem złota w Australii, poszukiwaczem diamentów w Afryce, strzelcem rządowym w Indiach Wschodnich. Gdy w swoim czasie założył w Kalifornii farmę, zgubiła go susza; próbował handlu z dzikimi plemionami, zamieszkującymi wnętrze Brazylii”. Do czego się jednak nie zabrał, zaraz na tym tracił. Uważał, że prześladuje go jakieś fatum, a za jego źródło wskazywał gwiazdę polarną.
Mimo swego wieku, Skawiński był człowiekiem o dziecięcej wręcz wierze i wrażliwości. Ufał, że wszystko się jeszcze dobrze ułoży. Dlatego ze spokojem przyjmował na siebie niepowodzenia i cierpliwie rozpoczynał wszelkie działania od nowa. Zwłaszcza na zimę czekał zawsze z utęsknieniem, jako na czas, w którym wiele miało się zmienić w jego życiu. Jednak kolejne lata mijały, a jemu nic się nie udawało. To dlatego zapragnął dożyć spokojnej starości w jakimś stabilnym miejscu, byłe tylko nie musieć się już tułać i odżywać fałszywą nadzieję.
Zaczęło zbierać się na burzę, więc Skawiński zamknął się w swojej izbie, gdzie usnął przy dźwięku tykania zegara.
II
Latarnia stała się dla Skawińskiego spokojnym pół-grobem. Perspektywa śmierci w niej radowała Polaka. Osiągnął swój upragniony spokój. Nie przeszkadzała mu monotonia upływającego czasu.
Oswajał mewy, rzucając im resztki jedzenia. Lubił patrzeć na port, znajdujący się w pobliżu jego wieży. Radował się też myślą, że może spokojnie patrzeć na tropikalny las. Ciągle miał w pamięci pobyt w takiej puszczy, gdzie pod płaszczykiem piękna przyrody kryło się miliony niebezpieczeństw.
W niedziele latarnik opuszczał swoje mieszkanie. Ubierał wtedy granatowy mundur, przypinał do niego krzyże, zdobyte za waleczność na wojnach i szedł do kościoła. Wzbudzał tym podziw i szacunek wśród mieszkańców Aspinwall. W drodze powrotnej kupował gazetę, którą popołudniu czytał w domu, szukając wieści z Europy.
Z czasem jednak kompletnie zdziwaczał. Prawie nie wychodził już z wieży i nie rozmawiał z ludźmi; tylko światło, palące się na latarni było znakiem, że ktoś tam żyje i pracuje. „Cały świat teraz zaczynał się dla starca i kończył się na jego wysepce. Zżył się już z myślą, że nie opuści wieży do śmierci, i po prostu zapomniał, że jest jeszcze coś poza nią. Przy tym stał się mistykiem”.
III
Nadeszło jednak przebudzenie z tego stanu pół-snu, pół-śmierci. Pewnego dnia wraz z paczką świeżej żywności przyszła do Skawińskiego paczka od Towarzystwa polskiego. O stowarzyszeniu dowiedział się Polak z „Heralda”, pożyczonego od konsula. Przesłał im od razu pół swojej pensji, z którą i tak nie miał co robić, a w zamian Towarzystwo z Nowego Jorku wysyłało mu książki.
Zdarzenie było tym bardziej doniosłe, że było to dzieło polskie. Skawiński nawet słyszał nazwisko pisarza, gdy po 1830 roku przebywał w Paryżu. Czytanie „Pana Tadeusza” przywoływało w starcu wspomnienia dziecięcych lat i wprawiało go w zachwyt, przeplatany wielkim smutkiem i nostalgią. Czytał utwór Mickiewicza do późnego wieczoru, po czym w stanie półsnu i półjawy doczekał świtu.
Przebudził go głos konsula, pytający, czy wszystko u niego w porządku. Gdy dowiedział się, że latarnik nie jest chory, wyrzucił go z pracy. Przez jego nieuwagę rozbiła się łódź, na szczęście nikt nie zginął.
Skawiński pobladł. Kilka dni później dostał się na statek, płynący do Nowego Jorku. Bardzo się postarzał przez ten czas, tylko oczy mu się świeciły. W dłoniach ściskał „Pana Tadeusza”, jakby w obawie przed utratą książki.
Nowela opowiada o Polaku, który po wzięciu udziału w powstaniu listopadowym, musiał opuścić kraj. Od tej pory włóczył się po świecie, próbując wielu zawodów, jednak nienazwane fatum nie pozwalało mu na spokojne życie.
W końcu udało mu się odnaleźć spokojną przystań, pracując jako latarnik w Aspinwall. Jednak pewnego dnia wraz z paczką świeżej żywności, dostarczono mu „Pana Tadeusza”. Skawiński tak zaczytał się w książce, że został zwolniony z posady i musiał znów podjąć tułaczą wędrówkę.