Wydarzenia rozgrywają się w XIX-wiecznej Warszawie, a konkretnie w drugiej połowie owego stulecia. Stary Mendel, jak zwykł czynić to każdego dnia, spogląda przez okno. Widzi przez nie tak dobrze znaną sobie uliczkę. Od dwudziestu siedmiu lat pomieszkuje w tej samej izbie, w tej samej kamieniczce, toteż wszystkie mijające twarze potrafi rozpoznać nawet z daleka, nikt mu nie jest obcy w okolicy. Mendla również kojarzą tutejsi mieszkańcy. Ponieważ okno jego pokoju znajduje się na parterze, toteż gdy jest ono otwarte na oścież, zdarza się, że zaglądają przez nie do środka co poniektórzy sąsiedzi, znajomi, by zapytać, co słychać, jak dopisuje zdrowie, humor. Dobrze żyje się Mendlowi z ludźmi. Choć sam ma sześćdziesiąt siedem lat, wciąż posiada tyle sił, by pracować jako introligator, żeby móc należycie opiekować się swoim dziesięcioletnim (około) wnuczkiem, Kubusiem, który został prawdopodobnie sierotą, gdyż nic nie wiadomo o ojcu chłopca. Jego matka zaś, Lija, była ukochaną córką Mendla, „tak wcześnie wydaną i tak wcześnie zgasłą, po której mu [czyli Mendlowi – przyp. red.] tylko jeden wnuk pozostał”.
Tego dnia jednak w mieście panuje pewne poruszenie. Z nadmiaru zdziwienia Mendel aż nakłada sobie fajeczkę w usta. Zastanawia się nad tym, co robią na ulicy obce mu osoby, których nie zna: „Tych ludzi nie widział on tu jeszcze. Gdzie idą? Po co przystają z robotnikami, spieszącymi do kopania fundamentów pod nowy dom niciarza Greulicha? Skąd się tu wzięły te obszarpane wyrostki? Dlaczego patrzą tak po ścianach? Skąd mają pieniądze, że idą w pięciu do szynku? (…) On zna tak dobrze tę uliczkę cichą. Jej fizjonomię, jej ruch, jej głosy, jej tętno”. To, że Mendel tak dobrze orientuje się w funkcjonowaniu tej części miasta, skupiając swą uwagę na wielu szczegółach, świadczy jedynie