Tytułowy Sachem, czyli wódz z utworu Henryka Sienkiewicza był ostatnim Indianinem z plemienia Czarnych Węży, potomkiem poprzedniego dowódcy. Jako dziesięciolatek cudem przeżył pogrom swojej rodzinnej wioski Chiavatty i został przygarnięty przez niemiecką trupę cyrkową pana Hon. M. Dean. Na miejscu Chiavatty zostało założone przez kolonizatorów niemieckich miasto Antylopa, które prosperowało znakomicie. Mieszkańcy prawie już nie pamiętali o tym, że aby się tu osiedlić, wymordowali kilkanaście lat temu wszystkich niewinnych tubylców, zaskakując ich podczas snu w ciemną noc.
Sachem od małego wychowywał się wśród Niemców, mówił w ich języku i nabrał ich zwyczajów. W cyrku występował jako główna atrakcja programu – chodził po linie i śpiewał wojenną pieśń śmierci. Kierownik cyrku Hon. M. Dean, aż do przyjazdu wraz z cyrkiem do miasteczka Antylopa i wizyty w tamtejszej karczmie nie wiedział, że tym razem Sachem da pokaz na grobach swoich ojców. Młody Indianin także dotąd o tym nie wiedział… Kierownik cyrku obawiał się trochę o to, jak zareaguje sachem i do czego może go doprowadzić myśl o zemście.
Nadszedł wieczór występu. Niemcy z Antylopy tłumnie zgromadzili się w cyrku, czekając na najważniejszy pokaz- występ wodza Czarnych Węży. Jednak zanim bohater wieczoru pojawił się na scenie, do widowni przemówił pan Hon. M. Dean, prosząc o nieklaskanie i spokojne zachowanie, gdyż sachem jest dzisiaj niezwykle dziki i zdenerwowany, ma bardzo zły nastrój. Ludziom przemknęła przez głowy myśl, że Indianin pragnie pomścić swoich przodków, wystraszyli się postaci z toporem i nożem, która wyszła zza kulis. Sachem miał dzikie oczy i przerażającą twarz, występ rozpoczął od złowrogiego okrzyku wojennego, który przypomniał mieszkańcom Antylopy, że piętnaście lat temu słyszeli taki sam krzyk – w tę noc, kiedy wymordowali Indian z Chiavatty. W cyrku rozbrzmiała posępna muzyka, Sachem wspiął się na kozły i zaczął wędrówkę po linie. W pewnym momencie przystanął i zaczął śpiewać – co ciekawe, po niemiecku, zatem być może w ogóle nie pamiętał już języka swoich przodków, albo też nie wolno mu było go używać. Słowa pieśni pełne były żalu i nienawiści, mówiły o życiu Chiavatty, rzezi jej niewinnych mieszkańców i obietnicy zemsty. Głos Indianina stawał się coraz groźniejszy, bardziej przypominał ryk dzikiego zwierzęcia, dało się słyszeć także straszne wycie. Widzowie byli przerażeni, sądzili, że rozwścieczony sachem podpali namiot lub w inny sposób im zagrozi. Nagle Sachem zbiegł ze sceny, a później wrócił, w pełni już uspokojony, z blaszaną miską, którą wystawiał w kierunku widzów i prosił o datki…
Czy zatem sachem zapomniał o swoich przodkach? Czy cały występ był wyuczony i przygotowany, atmosfera grozy i słowa pieśni były odgórnie zaplanowane, a sachem był tylko kukiełką w tym „teatrze”? Po zakończeniu przedstawienia, wódz spokojnie poszedł do gospody na kolację. Nikogo nie zaatakował, niczego nie zniszczył, był spokojny, a nawet podobno zyskał popularność pośród niemieckich kobiet w miasteczku…Wydaje się wobec tego, że gniew sachema był wyłącznie udawany, zaplanowany przez dyrektora cyrku. Być może Indianin nie pragnął zemsty na mordercach swojej rodziny… Jednak wydaje mi się, że sachem włożył całe serce w pieśń, poruszającą mieszkańców miasta, starał się przynajmniej wzbudzić w nich wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że sam jeden przeciwko tysiącom widzów nie ma najmniejszych szans, jeśli zaatakuje kogokolwiek, zginie natychmiast, i nie zostanie już nikt, kto mógłby śpiewać o tragicznych losach podstępnie zabitych członków plemienia Czarnych Węży. Prawdopodobnie także kilkanaście lat spędzonych wśród Niemców oswoiło go z tym narodem i napełniło pewną wdzięcznością, gdyż jako mały chłopiec sam by sobie nie poradził, a cyrkowa trupa nakarmiła go i wychowała…Sachem nie miał możliwości zemsty, i chociaż z pewnością nienawiść i żal były w jego sercu, wiedział, że życie musi toczyć się dalej. Pochodził z plemienia, którego członkowie byli honorowi i uczciwi, nigdy nie krzywdzili niewinnych, w przeciwieństwie do kolonizatorów Antylopy – wydaje mi się, że Indianin nie chciał także stosować okrucieństwa takiego, jakie cechowało oprawców mieszkańców Chiavatty. Sądzę, że sachem Czarnych Węzy nie zapomniał o swoich przodkach i ich tragedii, jednak nie miał możliwości zemsty, a także z pewnością uważał, ze nie ma ona sensu, bowiem już dość niewinnej krwi zostało przelane.
2.Hipokryzja w życiu mieszkańców Antylopy z noweli „Sachem”.
W Teksasie w XIX wieku znajdowały się liczne kolonie. W pobliżu zamieszkanej przez Indian z plemienia Czarnych Węży wioski Chiavatta leżały miasta niemieckich osadników – Berlin, Grundenau i Harmonia. Miasta te zostały założone na terenach należących do Indian, które na mocy obietnic i umów z rządem stanowym Teksasu miały być w ich posiadaniu na zawsze i bezwzględnie. Niemcy odbierali Czarnym Węzom wodę i ziemię, niszczyli ich terytoria i kulturę poprzez wznoszenie swojej przemysłowej cywilizacji. Zagrożeni i oszukani Indianie toczyli wojny z osadnikami, odwdzięczając im się poprzez zdzieranie skalpów z głów. Wreszcie mieszkańcy osad niemieckich zaplanowali podstęp – zebrali się i w nocy zakradli do Chiavatty, gdzie potajemnie wymordowali wszystkich śpiących Indian, w tym kobiety i dzieci, a osadę spalili. Ocaleli tylko ci członkowie plemienia, którzy wyszli na polowanie, jednak i ich kilka miesięcy później wybito w pień.
Na miejscu indiańskiej wioski Niemcy założyli swoje nowe miasto- Antylopę. Imigranci niemieccy przybywali tutaj tak licznie, że już po kilku latach mogła się poszczycić posiadaniem dwóch tysięcy mieszkańców. Miasto było bogate, doskonale prosperowało, mieszkańcy żyli w dostatku i nie brakowało im niczego. Mieli szkoły, sklepy, gospody. Ogromne zyski przynosiła im kopalnia srebra, handel pomarańczami i zbożem. Miasto było połączone z innymi ośrodkami koleją.
Ostatnich Indian z plemienia Czarnych Węzy mordowali i wieszali na placu w centrum miasta, szczycąc się swoją siłą i bezwzględnością. Później na tym miejscu wybudowali zakład filantropijny, który udzielał pomocy potrzebującym.
Mieszkańcy całe dnie spędzali w gospodach, dni mieli zajęte rozrywkami. Po kilkunastu latach stali się otyłymi ludźmi, spędzającymi dzień na zabawach i rozmowach przy piwie. W ich kościołach głoszono kazania o dobroci i miłości do bliźniego. Do miasta przyjechał nawet prelegent, który na Kapitolu odczytał traktat „O prawach narodów”. Wszystko w mieście byłoby idealne, gdyby nie fakt, że zbudowano je kosztem życia setek niewinnych ludzi, na zgliszczach indiańskiego miasteczka Chiavatta.
Mieszkańcy żyli głosząc idee dobroci, altruizmu i dobroczynności- jakby zupełnie zapomnieli o strasznej rzezi, której dokonali piętnaście lat temu! Śmiali się i cieszyli, chodząc codziennie po mogile indiańskich mieszkańców Teksasu. Byli hipokrytami, których życie przebiegało w kłamstwie; głoszone przez nich hasła zupełnie nie zgadzały się z czynami z przeszłości.
Przyjazd cyrku i występ jego członka, sachema, przypomniał mieszkańcom Antylopy o ich przeszłości. Mężowie chcieli pokazać swoim dzieciom i żonom jak wygląda prawdziwy Indianin i pochwalić się, że takich jak on wymordowali piętnaście lat temu! Sachem był cudownie ocalonym ostatnim członkiem plemienia Czarnych Węży, przygarniętym przez trupę cyrkową pana Hon. M. Dean. Podczas pokazu, Indianin zaśpiewał pieśń o rzezi swojej rodziny w Chiavatcie i o pragnieniu zemsty. Mieszkańcy osady wystraszyli się, że wódz może strącić wielki naftowy żyrandol i spowodować ich zgubę, obawiali się gniewu młodego Indianina, przypomnieli sobie, co zrobili z jego współplemieńcami w przeszłości.
Jednakże okazało się, że występ sachema był zaplanowany, gniew udawany, a młody Indianin nie myślał o zemście. Mieszkańcy Antylopy odetchnęli z ulgą, zapomnieli o rzezi i z uśmiechem dawali Indianinowi drobne datki za występ. Ich życie dalej toczyło się tak samo, spokojnie i beztrosko, mimo, że naznaczone było krwią i cierpieniem niewinnych ludzi z plemienia Czarnych Węży. Mieszkańcy Antylopy byli ludźmi zepsutymi, o nieczułych, złych sercach. Ich czyny były nieszczere, pełne hipokryzji.