Poznajemy głównego bohatera opowiadania – Gustawa von Aschenbacha. Jest cenionym pisarzem. Chwilowo znużony pracą, nie potrafi znaleźć inspiracji twórczej w rodzinnym Monachium. Postanawia więc wyjechać. Dowiadujemy się też, jaka jest twórczość Aschenbacha, co go nurtuje, o czym pisze: „Aschenbach wyraził to raz bezpośrednio w mało widocznym miejscu, że prawie wszelka wielkość, jaka istnieje, powstała niejako „na przekór”, doszła do skutku wbrew trosce i udręce, biedzie, opuszczeniu, słabości ciała, występkowi, namiętności i tysiącom przeszkód. Ale było to więcej niż spostrzeżenie, było to doświadczenie, stało się wprost formułą jego życia i sławy, kluczem do jego dzieła”. I jeszcze jeden istotny fragment: „Gustaw Aschenbach był poetą wszystkich tych, którzy pracują u kresu wyczerpania, zbyt obarczonych, już wycieńczonych, jeszcze trzymających się prosto, wszystkich tych moralistów tworzenia, którzy, wątłej budowy, ubodzy w środki, przez entuzjazm woli i mądre szafowanie zdobywają przynajmniej na krótki czas efekty wielkości. Jest ich wielu, są bohaterami wieku. I oni wszyscy odnaleźli siebie w jego dziele, byli mu wdzięczni, głosili jego imię”.
Aschenbach wcześnie ożenił się z młodą dziewczyną z uczonej rodziny i zamieszkali w Monachium. Żona jednak szybko zmarła, pozostawiając mu córkę.
Po podjęciu decyzji o wyjeździe, rożne sprawy zatrzymały pisarza w Monachium jeszcze przez dwa tygodnie. Wreszcie, pod koniec maja, udał się nocnym pociągiem do Triestu, a następnie statkiem do Poli. Na wyspie jednak, mimo iż była egzotyczna i bajeczna, zupełnie nic się nie działo. Nie o to chodziło Aschenbachowi. W półtora tygodnia po przybyciu na wyspę podjął decyzję o wyjeździe do Wenecji. Jego towarzyszami na statku byli młodzi ludzie, hałaśliwi, rozbawieni. Wśród nich pisarz dostrzegł jednego, który nie tylko wyróżniał się najgłośniejszym zachowaniem, ale i wyglądem. Gdy Aschenbach bliżej mu się przyjrzał, okazało się, że to stary mężczyzna, który tylko udawał młodzieńca, a tak naprawdę miał perukę i makijaż. Pisarz komentuje śmieszność starca, który nie jest w stanie dotrzymać kroku młodzieży, upija się szybko i staje się żałośnie śmieszny.
Po przepłynięciu kanału San Marco, Aschenbach zamówił gondolę, która miała go zawieźć na przystań, skąd parowcem pisarz chciał się udać na Lido. Gondolier, który go wiózł, okazał się człowiekiem o nieprzyjemnym wyglądzie i bardzo upartym. Mimo, iż Aschenbach prosił go, by zawiózł go do przystani parowców, został odwieziony na sama Lido. Tam okazało się, że był to fałszywy gondolier, bez uprawnień, sam oszust zaś szybko uciekł.
Aschenbach, po zakwaterowaniu się w hotelu, zaczął rozglądać się wśród pozostałych gości hotelowych. Od razu rzuciła mu się w oczy grupa Polaków – wychowawczyni, trzy kilkunastoletnie dziewczynki i może czternastoletni chłopak. To właśnie on zwrócił największa uwagę pisarza – „Ze zdumieniem zauważył Aschenbach, że chłopak jest skończenie piękny. Twarz jego zamknięta, blada i pełna wdzięku, otoczona włosami barwy miodu, z prostolinijnym nosem, miłymi ustami, z wyrazem uroczej i boskiej powagi, przypominała rzeźby greckie z najszlachetniejszej epoki i przy czystej doskonałości formy posiadała tak niepowtarzalnie osobisty czar, że widz miał wrażenie, iż ani w naturze, ani w plastycznych sztukach nie spotkał nic równie szczęśliwie udałego”.
Pisarz poddał się urokowi chłopca. Jego idealnie proporcjonalna twarz natchnęła go do rozmyślań nad sztuką, pięknem, indywidualnością. Pobyt w Wenecji staje się jednak dla Aschenbacha coraz bardziej uciążliwy, pogoda robi się parna, wieje niezdrowy wiatr. Wciąż jednak rozkoszuje się plażą, morzem i podglądaniem młodego Polaka. Słyszy, jak towarzysze na niego wołają i choć nie może dokładnie zrozumieć okrzyków, domyśla się, że chłopiec ma na imię Tadzio. Pisarz zachwyca się młodzieńcem, każdym jego słowem, ruchem, powoli zaczyna się uzależniać od obserwowania go. Chłopak zdaje się także zauważać zainteresowanie pisarza i czasem nieśmiało na niego zerka.
Niestety Aschenbach musi podjąć decyzję o wyjeździe. Pogoda staje się coraz bardziej męcząca, niebezpieczna dla jego zdrowia. Nazajutrz pakuje się i po śniadaniu wyjeżdża, ze smutkiem opuszczając Tadzia. Gdy przybywa na dworzec, okazuje się, że jego bagaż zaginął, został posłany w zupełnie innym kierunku. Pisarza dziwnie ucieszyła i rozbawiła ta pomyłka. A więc mógł wracać do Tadzia! Jeszcze tego samego dnia był z powrotem w hotelu na Lido.
Pisarz znów całymi dniami obserwował chłopca, doszło nawet do tego, że śledził go podczas wyjść z grupą do miasta. Zupełnie nie mógł się uwolnić od jego czaru. Obserwował go na plaży, podczas zabawy, przy obiedzie...
Wkrótce w Wenecji zaczęło dziać się coś dziwnego. Mieszkańcy zachowywali się inaczej niż zwykle, w powietrzu czuło się specyficzny zapach dezynfekcji. Gości hotelowych także zaczęło ubywać. Na ulicach pojawiły się obwieszczenia, ostrzegające ludność przed jedzeniem owoców morza i piciem wody morskiej z powodu chorób gastrycznych, normalnych w tym okresie. Nikt nie chciał zdradzić, co się dzieje. Tubylcy mówili tylko, że to środki zapobiegawcze, normalne w okresie mocnego sirocco.
Aschenbach wciąż nie przestawał myśleć o Tadziu, zauroczenie chłopcem powoli zmieniało się w obłęd: „Pomyleniec nie znał i nie chciał już nic innego, tylko ścigać nieprzerwanie przedmiot, który go zapalał, marzyć o nim, gdy był nieobecny, i zwyczajem kochającym darzyć sam jego cień tkliwymi słowami. Samotność, obczyzna i szczęście późnego i głębokiego odurzenia ośmielały go do wybaczenia sobie najdziwniejszych rzeczy bez obawy i rumieńca”.
Wciąż nikt z miejscowych nie chciał zdradzić pisarzowi, jaka choroba opanowała miasto, każdy udawał, że nic się nie dzieje. W końcu jednak dowiedział się od pracownika biura podróży, jaka jest skrywana tajemnica. W mieście od jakiegoś czasu szerzyła się cholera, władze zaś ukrywały to, by nie stracić turystów.
W nocy Aschenbach miał straszny sen. Śniła mu się szalejąca zgraja ludzi, kobiety odziane w skórę potrząsały bębnami, mężczyźni z rogami na czole bili w naczynia spiżowe, wszyscy wyli upojeni, tańczyli w takt muzyki fletu: „W takt uderzeń bębna dygotało jego serce, wirował mózg, porwała go wściekłość, zaślepienie, ogłuszająca rozkosz i dusza jego zapragnęła przyłączyć się do orszaku Boga. Odsłonięto i podniesiono olbrzymi, sprośny symbol zrobiony z drzewa, wtedy zawyli jeszcze rozpustniej hasło. Z pianą na ustach szaleli, drażnili siebie lubieżnymi ruchami i zalotnymi rękami, śmiejąc się i jęcząc kłuli sobie nawzajem ciała ostrymi tyrsami i zlizywali krew z członków. Ale z nimi, w nich, był teraz on, śniący i należący do obcego boga. Ba, oni byli nim samym, gdy rozdzierając i mordując rzucali się na zwierzęta i połykali dymiące strzępy, gdy na zmierzwionym tchu zaczęła się szalona orgia na ofiarę bogom. I dusza jego kosztowała nierządu i rozpasania zatraty. Opętaniec zbudził się ze snu tego zdenerwowany, roztrzęsiony, bezsilny w mocy demona.”
Następnego dnia Aschenbach ubrał się odświętnie, pragnął podobać się młodzieńcowi. Poszedł też do fryzjera, który ufarbował mu włosy, przypudrował twarz, pisarz odmłodniał o co najmniej dziesięć lat.
Któregoś dnia pisarz poszedł na plaży i położył się wygodnie na leżaku, obserwując zabawę Tadzia z innym chłopcem. Tego dnia polska grupa miała opuścić hotel. Tadzio, zmuszony przez innego chłopca wszedł z nim w zapasy. Tadzio przegrał i wyczerpany walką, nie mogąc złapać tchu, powoli podniósł się i zaczął kroczyć w stronę morza. Wszedł do wody i stał tak z twarzą zwrócona w dal. W pewnej chwili odwrócił się w stronę brzegu. Pisarzowi wydawał się, że chłopiec macha do niego i uśmiecha się. Chciał wstać i pójść w jego stronę, ale opadł nieprzytomnie na leżak. „Minęło parę minut, nim opadłemu na bok w leżaku pospieszono z pomocą. Przeniesiono go do jego pokoju. I jeszcze tego samego dnia poruszony świat z respektem przyjął wiadomość o jego śmierci”.