Główny bohater budzi się rano z ponurymi myślami, dręczącymi go od bardzo dawna. W poprawie humoru nie pomaga mu widok Pałacu Kultury i Nauki, który kiedyś był symbolem władzy Stalina nad Polską, a dziś jest tylko starym, zniszczonym budynkiem. Narrator nasłuchuje również odgłosów budzącego się domu, który wybudowany w epoce stalinowskiej dogorywa powoli nie remontowany od lat. Zapala pierwszego papierosa tego dnia stwierdzając, że jest to jedna z lepszych rzeczy jaka może go dzisiaj spotkać.
Cały czas dręczą go ponure myśli o śmierci. Wspomina sen, w którym cały czas śniły mu się zęby. Słyszy pijane roznosicielki mleka, które przewróciły stos skrzynek i potłukły butelki. Stwierdza, że trzeba wstawać, podnieść się z łóżka, by wykonać codzienne rutynowe czynności. Najpierw jednak modli się. Modli się za siebie, za bliskich, za zmarłych przyjaciół. Modlitwa nie brzmi jednak dobrze. Za oknem wciąż słychać pijane roznosicielki mleka.
Nagle narrator przypomina sobie, że przecież od lat nikt mleka nie rozwozi. Pewnie kręcą jakiś film kostiumowy – myśli. Chce sobie zapalić papierosa, te jednak mu się skończyły. W poszukiwaniu jakiejś zapomnianej paczki, grzebie po swoich szufladach, rozgarniając różne pamiątki przeszłości. Natrafia na pożółkłą kartkę, początek jego powieści, którą miał zamiar napisać przed laty. Zastanawia się nad początkiem tej jego nigdy nie ukończonej powieści, którym były słowa starego magnata polskiego z XIX wieku, „Jeśli interesy Rosji na to pozwalają, chętnie zwracam uczucia ku swojej pierwotnej ojczyźnie.” Główny bohater zastanawia się nad celem, jaki przyświecał mu, gdy pisał tę dewizę.
Rozmyślania przerywa mu dzwonek do drzwi. W drzwiach stają Hubert i Rysio. Dwaj działacze opozycji, znajomi narratora. Gospodarz częstuje gości wódką, ci bez ceregieli przechodzą do celu ich wizyty. Składają narratorowi w imieniu opozycji propozycję, by zginął śmiercią samobójczą poprzez samospalenie pod gmachem Centralnego Komitetu Partii.
Narrator nie rozumie, dlaczego właśnie on, wypytuje się, kto im dał prawo do wybrania jego kandydatury. Pyta się, czy oni sami nie mogą. Wymienia innych artystów, których śmierć byłaby znacznie głośniejsza. Hubert mówi mu, że przecież od lat żyje on obsesją śmierci. Narrator odpowiada, że to nie zmienia faktu, dlaczego inni mają dysponować jego życiem.
Odzywa się dzwonek do drzwi, to hydraulik, który informuje, że odcinają wodę. W tym samym momencie Hubert ma atak. Główny bohater niczego nie obiecuje, nie jest do końca przekonany. Od dwóch opozycjonistów dostaje tylko informację, gdzie ma się stawić o 11 godzinie. Hubert i Rysio wychodzą. Odwiedza go natomiast staruszek, po to, by odciąć gaz. Staruszek mówi mu, że dziś wielkie święto, bo przyjechał sekretarz ZSRR. Bohatera nic to nie obchodzi, daje staruszkowi płaszcz mówiąc, że on dzisiaj umrze.
Po odejściu staruszka zmęczony siada w fotelu, włącza telewizor, w którym polski sekretarz całuje się w usta z radzieckim sekretarzem podczas przywitania na lotnisku. Postanawia wyjść z domu. Pierwsza rzecz, jaką robi, to zabranie ze sobą dowodu osobistego, bo bez tego nie można wychodzić na zewnątrz.
Na ulicy hałas z okazji święta, tłumy pod Pałacem Kultury. Narrator zauważa, że wszystkie ulice są udekorowane flagami polskimi i radzieckimi. Flagi radzieckie są czerwone, polskie biało – czerwone, z tym, że po tylu latach komunizmu z białego koloru został tylko biały cieniutki pasek na górze. Bohater staje w ogonku do kiosku, kupuje papierosy, ale nie gazetę, bo gazet zabrakło. Stwierdza, że gazet i tak nikt nie czyta, ale gazetę wypada mieć.
Idzie dalej, mija dygnitarza, którego wszyscy uważają za dziwaka, bo nie mieszka w willi, tylko z „bydłem peerelowskim”. Na Nowym Świecie zauważa ogromny slogan: „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”. Podchodzi do niego staruszek, który zwraca mu uwagę, że to wcale nie 40 lat, tylko kilka mniej. Bohater nie wierzy, prosi o pokazanie gazety z datą.
Staruszek twierdzi, że nic to nie da. Narrator wyrywa mu gazetę, wyrywa mu część z nekrologami, repertuarem kin, rozkładem jazdy. Ta część okazuje się być najważniejsza, albowiem tej z wiadomościami i przemówieniami nikt nie czyta. Odchodzi w tłum.
Po chwili dwóch młodych milicjantów prosi go do bramy celem wylegitymowania. Milicjanci niebyt życzliwi, z opresji ratuje go Kolka Nachalow. Syn oficera KGB, który został w Polsce i robi różne podejrzane interesy. Na ulicy kłania mu się nieznajomy młody chłopak, który recytuje fragment jakiegoś wiersza, który wydaje się bohaterowi znajomy.
Bohater dochodzi do baru mlecznego „Familijny”, by zjeść śniadanie. W barze kolejka, jednak znajomy filozof – marksista kupuje mu maślankę i bułkę. Siadają razem do śniadania. Filozof – marksista to brat bliźniak Ryśka, Edward. Filozof opowiada o pracy w cenzurze. Bohater zarzuca mu, że kiedyś działał w klubach inteligencji katolickiej, a teraz sprzedaje się komunistom. Wściekły Edek mówi, że trzeba jakoś przetrwać, przeżyć biologicznie i dobrze, że Rosja jest zżerana przez komunizm, bo inaczej Rosja kapitalistyczna byłaby znacznie większym zagrożeniem. A opozycja komunistyczna to tacy sami rutyniarze jak aparatczycy państwowi. Edek wychodzi, bohater znów spostrzega młodego blondyna, który znów coś recytuje.
Wychodzi na ulicę, gdzie natyka się na agenta służby bezpieczeństwa, który charakteryzuje się tym, iż mógłby z powodzeniem grać w amerykańskim filmie i zupełnie nie pasuje do peerelowskiej ulicy. Znów mija chłopka recytującego jakąś poezję. Bohater rozpytuje się o datę, albowiem widzi kolejny kalendarz z inną datą. Nikt nie wie.
Wsiada do autobusu, który po drodze zepsuł się i dalej trzeba iść pieszo. Bohatera nawiedzają ponure rozmyślania o szarej, nijakiej rzeczywistości PRL, która doprowadza go do stanu kaca permanentnego. Jest to KAC rozpadającego się totalnego państwa. Idzie wzdłuż Wisły w kierunku ulicy Wiślanej, gdzie miał spotkanie w sprawie techniki, jaką ma zastosować podczas samospalenia. Kolejny raz jest legitymowany przez milicjanta.
Dochodzi do budynku, który okazuje się zupełną ruiną, ledwo trzymającą się w kupie. Na schodach mija staruszka, w którym rozpoznaje dawnego członka Biura Politycznego - towarzysza Sachera. Wchodzi do mieszkania, w którym jest młoda kobieta i starzec na kanapie, oglądający posiedzenie partii, na którym to sąsiad bohatera towarzysz Kobiałka właśnie zaczął wykrzykiwać obelgi pod adresem partii. Natychmiast zgasła fonia, a towarzysz Kobiałka podczas próby rozebrania się został ściągnięty z mównicy.
Bohater rozmawia ze starcem, który siedział w łagrach, bo był w AK. Pyta się starca co ma robić, czy jego gest samospalenia jest potrzebny. Starzec mu odpowiada, że będzie sam wiedział co robić. Halina idzie po rozpuszczalnik, bohater przechodzi do drugiego pokoju, w którym jest Nadzieżda, podobno wnuczka Lenina. Dziewczyna o rudych włosach, zielonych oczach i dużych piersiach rzuca się bohaterowi do stóp i całuje go w rękę. Później częstuje nalewką syberyjską. Bohater nazywa Nadzieżdę Nadzieją. Nadzieżda mówi mu, że go kocha, że go czytała. Rozmawiają o Polsce, Rosji.
Nadzieżda mówi, że nie rozumie Polski i Polaków, że chciałaby z powrotem do Moskwy, do Rosjan. Narrator mówi, że Słowian w Rosji już nie ma, że tam już sama Azja. Bohater mówi, że pokochał Nadzieję w ciągu godziny. Zaczynają się pieścić i całować, w momencie kulminacyjnym, bohater ze zdumieniem odkrywa, że Nadzieżda była dziewicą, w tej samej chwili dzwoni telefon.
To Halina dzwoni spytać się o kolor kanistra na benzynę. Bohater wraca do pokoju, wciąż rozmawia z Nadzieją, ta mówi mu, że z chęcią pójdzie z nim na stos. On twierdzi, że byli sobie przeznaczeni, ale jej ofiara jest niepotrzebna. Wraca Halina z kanistrem. Bohater rozmawia ze starcem, który okazuje się być znanym pisarzem na całym świecie.
Po wyjściu z mieszkania zastanawia się, czy aby to wszystko: starzec, Nadzieja nie było podstawione, nie miało go pchnąć w stronę decyzji o samospaleniu. Na schodach znów zderza się z towarzyszem Sacherem, który mu mówi, że teraz jest historykiem doktryn filozoficznych. Bohater mówi mu, że to towarzysz Sacher wyrzucał go z partii, towarzysz Sacher mówi mu, że jego też wyrzucono. I że wszystko w obydwu przypadkach wyglądało tak samo: najpierw oficjalne wydalenie, później wspólna, wystawna kolacja – partyjnych i tych wydalonych.
Po wyjściu z domu widzi, jak wali się most Poniatowskiego, pijana matka z dzieckiem komentuje, że przecież jest jeszcze wiele innych mostów. Znów natyka się na chłopaka recytującego wiersze. Rozmawia z nim, chłopak mówi, że jest jego wielbicielem i że pomoże mu nieść bańkę. Nazywa się Tadzio i jest ze Starogardu. W tym momencie Halina krzyczy przez okno, że Hubert zasłabł w kinie „Wołga” i że mają tam iść.
Biegiem ruszyli w stronę kina. Bohater w myślach ocenia urodę Haliny stwierdzając, że jest taka sama jak całe jej pokolenie: chuda, niska, zaniedbana. Kiedy doszli do kina „Wołga”, w którym pod pozorem wyświetlania radzieckiego filmu wyświetlano film polskiego reżysera Władysława Bułata „Transfuzja”.
W tym samym czasie bohater rozmyśla nad swoim testamentem, nad tym, co mógłby zostawić potomnym. W myślach przegląda swoje szuflady. Stwierdza, że nie ma nic wartościowego do pozostawienia następnym pokoleniom. Chcąc być jednak zapamiętanym i pomocnym, postanawia zapisać ludzkości niezawodny przepis na łupież, który kiedyś otrzymał. Chce również przekazać kilka porad dotyczących postępowania w przypadku zatwardzeń.
Wchodzą do kina, a tam w holu otwarcie wystawy obrazów eksministra, który postanowił zostać malarzem. Wchodzą do korytarza, gdzie na katafalku z krzeseł leży umierający Hubert, przy nim Rysio. Bohater rozmawia z Hubertem na temat samospalenia i tych, którzy walczą z systemem, narrator twierdzi, że zawsze będą jacyś niedopasowani, nieważne w jakim systemie, religii przyjdzie im żyć i to oni zawsze chcą walczyć.
Do korytarza wchodzi reżyser Bułat, chce rozmawiać z Hubertem. Po chwili wchodzą sanitariusze, którzy zabierają Huberta. Bułat podchodzi do głównego bohatera, rozmawiają o przeszłości, o tym, że kiedyś byli przyjaciółmi. Bułat mówi, że choć ma sławę reżysera kontestatora, to tak naprawdę przez lata realizował założenia reżymu. Mówi świętokradczo, że Polskę zgwałcono, długo broniła się, gryzła zębami, aż wreszcie uległa i znalazła pewną rozkosz w tej bierności. Mówi, że jest jak ta Polska. Żegnają się.
Bohater przechodzi do hallu, gdzie zaczepia go eks–minister, by wziąć go na dziewczynki. Odmawia. Wychodzi na ulicę razem z Haliną, Tadziem, pieskiem, który przypałętał się wcześniej. Mijają kolejną manifestację tym razem z plakatem – Niech żyje trzydziestopięciolecie PRL! Rozmawia z Haliną, która nagle wydaje mu się całkiem atrakcyjna. Idą do sklepu kupić zapałki importowane.
Czekając na Halinę, przygląda się świątecznym tłumom, które zupełnie nie przypominają mu tłumów z dzieciństwa. Są jak stado, które ciągle szuka dobrej okazji do zakupu. Po wyjściu Haliny ze sklepu i pożegnaniu z nią, kierują się w stronę „Paradyzu”, by zjeść obiad. Po drodze mijają gazeciarzy rozdających gazety i krzyczących, że Polska jest kandydatem do wstąpienia do Związku Radzieckiego. W trakcie spaceru mijają ich dwaj pisarze, dawni przyjaciele naszego bohatera. Nie zauważają go. Pogoda tak zmienna, raz grad, słońce wychodzące zza chmur, nie pozwala się domyślać, jaka pora roku może teraz być.
W „Paradyzie” bohater zostawia kanister szatniarzowi i idzie do toalety. W toalecie zostaje wciągnięty do gabinetu bezpieki, gdzie kilku funkcjonariuszy z szefem zaczynają przesłuchanie. Szef próbuje go zastraszyć groźną postawą, bohater lekceważąco twierdzi, że jego sztuczki na nic się nie zdadzą, bo miał do czynienia i z gestapo, i z NKWD. Tym stwierdzeniem wzbudza złość u szefa. Dostaje zastrzyk, który sprawia, że za każdym dotknięciem czuje ból. Mówi wszystko, po przesłuchaniu zostaje wypuszczony z powrotem do toalety.
Wychodząc trafia na nie te drzwi co trzeba. Wchodzi do czegoś na kształt poczekalni, w której jest dygnitarz Kobiałka. Kobiałka opowiada mu o swoim czynie, i o tym, że wreszcie czuje się wolny. Mówi też, że zabiorą go do rządowego szpitala psychiatrycznego, gdzie wreszcie odpocznie. Kobiałka mówi mu również, dlaczego jest tyle kłopotów z ustaleniem daty.
Otóż od lat każdy miał swoje terminy, każdy zakład pracy miał własny kalendarz. Tyle razy PRL doganiał, przeganiał Zachód, że już nikt nie może w tym się połapać. Ponoć jest jeden kalendarz w supertajnym miejscu, który jest prawdziwy. Kobiałka mówi również, że Zachód też już się pogubił i niedługo zrówna się z socjalizmem. W końcu zostaje wypuszczony i wchodzi na salę restauracji. Tam tłum, nie ma miejsca. Przy jednym stoliku spostrzega Kolkę Nachałowa, przyłącza się do niego i kobiety, która okazuje się być producentką filmową. Rozmawiają o przeznaczeniu i kontestacji. Kobieta wychodzi, do stolika podchodzi Rysio Szmidt. Rozmawiają o Hubercie, że się spalił wewnętrznie.
Rysio mówi mu, że Caban chce z nim rozmawiać. Caban to przywódca opozycji. Nasz bohater podchodzi do stolika Cabana. Bohater zarzuca mu, że on zna inną konspirację. Obecna jest taka jak i cały system, przeżarta zgnilizną komunizmu. Caban mówi mu, że zwalnia go z samospalenia. Nasz bohater odpowiada, że nie ma on prawa decydować o jego życiu i zrobi to, co będzie chciał. Odchodzi, wraca do Rysia, który na Sali dostrzega swego brata Edka. Nasz bohater chce isć do domu, w tym momencie Kolka Nachałow ciągnie go do kuchni, gdzie już jest wesołe towarzystwo, pod przewodnictwem szefa kuchni wchodzą do tunelu.
W trakcie schodzenia nasz bohater przeprowadza swoisty rachunek sumienia. Rozmyśla o swoim życiu, w którym był przeciętny. Nigdy nie popełnił zbrodni, nigdy nie kochał szalenie. Był w ludzkim stadzie i z ludzkiego stada się nie wychylał. Zastanawia się również, czym jest grzech pierworodny i skąd się wziął, czy dziedziczy się go wraz z genami, czy może jest czymś nadprzyrodzonym. Rozmyślania przerywa dotarcie do celu.
Oczom bohatera ukazuje się ogromna sala, zastawiona stołami uginającymi się pod potrawami wykwintnymi i wyrafinowanymi. Szef kuchni mówi, że tu ma się odbyć biesiada członków partii, tuż po skończonym posiedzeniu. Sala jest również udekorowana polskimi insygniami królewskimi, symbolizującymi ostateczne oddanie Polski pod panowanie ZSRR. Szef kuchni mówi, że na tą ucztę partia oszczędzała latami, że budżet został wydrenowany do cna. Ostrzega wszystkich, by niczego nie ruszali. Po chwili jednak nie udaje się mu utrzymać porządku i wszyscy rzucają się jak wilki na zastawione stoły.
Następuje chaos nie do ogarnięcia. Z Ryśkiem Szmidtem spotykają niemieckiego dyplomatę, który przyjechał, by negocjować kupno od Polski województwa zielonogórskiego. Dochodzi do kłótni między Edkiem filozofem–marksistą, a niemieckim dyplomatą. Nasz bohater zmęczony wychodzi do kuchni i do sali. Na której panuje chaos zupełny. Woła do ludzi, iż Antychryst już jest na ziemi, zaszczepił się tylko w każdym człowieku i dlatego go nie widać.
Przy barze siedzi szef agentów, który go przesłuchiwał - Żorż. Żorż prosi bohatera o pożyczkę, ten daje mu bez wahania mówiąc, że jutro nie będzie już wierzyciela. Wychodzą z restauracji, pod którą już czekają Arabowie. Bohater przelotnie zastanawia się, czy ktoś zdąży wszystko posprzątać. Przy wyjściu spotyka Nadzieję, we dwójkę idą na spacer. Akurat w tym momencie słońce wyszło zza chmur i zrobił się piękny dzień. Siadają we dwójkę w ruinach domu redakcji tygodnika „Szpilki”.
Nasz bohater zauważa w dali swoich dwóch przyjaciół literatów. Zauważa również, ze na rabatkach kwiaty ułożone są w slogan 60 lat PRL, z ironią stwierdza, że przedsiębiorstwo robót miejskich wyprzedziło wszystkich. Nasz bohater mówi Nadziei, że wczoraj przyśnił mu się Antychryst, ona mówi również, że często miewa ten sen. Nadzieja chce iść razem z nim na samospalenie, lecz on znów ją odwodzi od tego pomysłu. W ruinach domu kochają się znów. Nadzieja zasypia. Nagle wchodzi staruszek, który mówi, że trzeba zapłacić taksę za zbliżenie w miejscu publicznym. Żegnają się, nasz bohater mówi Nadziei, że ma do załatwienia kilka spraw.
Wracając po benzynę nasz bohater natyka się na Tadzia, czekającego na niego z kanistrem. Atakuje go, bo Tadziu naprowadził na niego Żorża. Tadziu okazuje się agentem bezpieki. Pracuje w dziale propagandy pisząc dowcipy. Przeprasza za wszystko i twierdzi, że odkupi swoje grzechy. Wracają pod „Paradyz”. Tam obok stoi tramwaj, motorniczy zaś mówi, że nie pojedzie, bo mu się nie chce. Pasażerowie w końcu nakłaniają motorniczego. Tramwaj rusza.
Jadąc tramwajem mijają slogany, neony ze słowami ZBUDOWALIŚMY SOCJALIZM. Tramwaj staje z braku prądu. Dalej nasz bohater z Tadziem i pieskiem, który się odnalazł, podążają do szpitala, w którym w sali reanimacyjnej leży Hubert. Po drodze mija ich Kobiałka wieziony karetką do psychiatryka. W szpitalu Hubert już martwy, podtrzymywany tylko sztucznie przy życiu przez maszyny. Nasz bohater wygłasza ostanie pożegnanie, w którym stara się podsumować los Huberta jako pisarza, literata znanego na świecie, a w Polsce wyszydzanego.
Wchodzi lekarz, wygania naszego bohatera , ten prosi lekarza, by wyłączył aparaturę o ósmej wieczorem. Po wyjściu ze szpitala narrator rozmyśla dalej nad swoim testamentem. Postanawia pozostawić po sobie dobrą radę, kilka dobrych rad. Przekazuje swoją wiedzę, jak być dobrym w łóżku. Przy wyjściu spotyka towarzysza Sachera, który zdradza mu, że pisze pamiętniki, które wciąż nosi ze sobą.
Ruszają w dalszą drogę, zostają napadnięci przez partyzantkę miejską. Ograbieni zostają z pieniędzy. Nasz bohater wystraszył bandytów mówiąc, że spali ich i siebie. Nadchodzi Tadziu. Tadziu wcześniej mówił, że zrezygnował z pracy w bezpiece. Narrator prosi go o jakieś poświadczenie, ten nie ma. Ruszają dalej Alejami. Po drodze zatrzymuje ich łazik milicyjny na tylnym siedzeniu śpi pijany Żorż.
Nasz bohater rozpatruje swoje dzieciństwo, niespełnioną miłość do dziewczyny. Nagle słyszy głos z ogródków, wołający go na ognisko. To przy ognisku siedzą wszystkie jego kobiety, z którymi kiedyś był. Pieczą sobie ziemniaki i piją wódkę. Rozmowa dotyczy przeszłości. Kobiety najpierw chcą się o niego bić, później chcą się zemścić na nim. Nasz bohater chyłkiem wycofuje się w ciemność nocy.
Tam spotyka tajemniczą dziewczynę, którą kiedyś kochał. Mówią sobie, że będą się wspominać. Ruszają dalej z Tadziem, po drodze spotykają pielgrzymkę do Częstochowy, w której jest Kolka i pani Gosia - producentka filmowa. Pani Gosia opisuje co się stało z drogą do Częstochowy, że kraj tam zniszczony zupełnie poprzez rabunkową gospodarkę.
Ruszają z Tadziem dalej na Świętokrzyską, by odwiedzić starego przyjaciela. W pokoju Jana pełno pamiątek z przeszłości, widokówki, zdjęcia. Jan był mentorem naszego bohatera, człowiekiem renesansu. Nasz bohater zastaje go w wannie, nie do końca wiadomo, czy pijanego, czy umierającego, żegna się z nim. Wychodzi z mieszkania, na zewnątrz pogoda zimowa. Tadziu mówi mu, że go pomści.
Nasz bohater w porywie gniewu chce zabić Tadzia stwierdza jednak, że nie jest to mu potrzebne. Podchodzi bliżej Pałacu Kultury i Nauki, gdzie w świetle reflektorów tłum czeka na wyjście sekretarzy. Przed placem Nadzieja czeka na niego. Mówi, że go kochała całe życie, dostaje zastrzyk przeciwbólowy. Ze słowami: „Ludzie dodajcie mi sił!” podąża ku swemu przeznaczeniu…
Cały czas dręczą go ponure myśli o śmierci. Wspomina sen, w którym cały czas śniły mu się zęby. Słyszy pijane roznosicielki mleka, które przewróciły stos skrzynek i potłukły butelki. Stwierdza, że trzeba wstawać, podnieść się z łóżka, by wykonać codzienne rutynowe czynności. Najpierw jednak modli się. Modli się za siebie, za bliskich, za zmarłych przyjaciół. Modlitwa nie brzmi jednak dobrze. Za oknem wciąż słychać pijane roznosicielki mleka.
Nagle narrator przypomina sobie, że przecież od lat nikt mleka nie rozwozi. Pewnie kręcą jakiś film kostiumowy – myśli. Chce sobie zapalić papierosa, te jednak mu się skończyły. W poszukiwaniu jakiejś zapomnianej paczki, grzebie po swoich szufladach, rozgarniając różne pamiątki przeszłości. Natrafia na pożółkłą kartkę, początek jego powieści, którą miał zamiar napisać przed laty. Zastanawia się nad początkiem tej jego nigdy nie ukończonej powieści, którym były słowa starego magnata polskiego z XIX wieku, „Jeśli interesy Rosji na to pozwalają, chętnie zwracam uczucia ku swojej pierwotnej ojczyźnie.” Główny bohater zastanawia się nad celem, jaki przyświecał mu, gdy pisał tę dewizę.
Rozmyślania przerywa mu dzwonek do drzwi. W drzwiach stają Hubert i Rysio. Dwaj działacze opozycji, znajomi narratora. Gospodarz częstuje gości wódką, ci bez ceregieli przechodzą do celu ich wizyty. Składają narratorowi w imieniu opozycji propozycję, by zginął śmiercią samobójczą poprzez samospalenie pod gmachem Centralnego Komitetu Partii.
Narrator nie rozumie, dlaczego właśnie on, wypytuje się, kto im dał prawo do wybrania jego kandydatury. Pyta się, czy oni sami nie mogą. Wymienia innych artystów, których śmierć byłaby znacznie głośniejsza. Hubert mówi mu, że przecież od lat żyje on obsesją śmierci. Narrator odpowiada, że to nie zmienia faktu, dlaczego inni mają dysponować jego życiem.
Odzywa się dzwonek do drzwi, to hydraulik, który informuje, że odcinają wodę. W tym samym momencie Hubert ma atak. Główny bohater niczego nie obiecuje, nie jest do końca przekonany. Od dwóch opozycjonistów dostaje tylko informację, gdzie ma się stawić o 11 godzinie. Hubert i Rysio wychodzą. Odwiedza go natomiast staruszek, po to, by odciąć gaz. Staruszek mówi mu, że dziś wielkie święto, bo przyjechał sekretarz ZSRR. Bohatera nic to nie obchodzi, daje staruszkowi płaszcz mówiąc, że on dzisiaj umrze.
Po odejściu staruszka zmęczony siada w fotelu, włącza telewizor, w którym polski sekretarz całuje się w usta z radzieckim sekretarzem podczas przywitania na lotnisku. Postanawia wyjść z domu. Pierwsza rzecz, jaką robi, to zabranie ze sobą dowodu osobistego, bo bez tego nie można wychodzić na zewnątrz.
Na ulicy hałas z okazji święta, tłumy pod Pałacem Kultury. Narrator zauważa, że wszystkie ulice są udekorowane flagami polskimi i radzieckimi. Flagi radzieckie są czerwone, polskie biało – czerwone, z tym, że po tylu latach komunizmu z białego koloru został tylko biały cieniutki pasek na górze. Bohater staje w ogonku do kiosku, kupuje papierosy, ale nie gazetę, bo gazet zabrakło. Stwierdza, że gazet i tak nikt nie czyta, ale gazetę wypada mieć.
Idzie dalej, mija dygnitarza, którego wszyscy uważają za dziwaka, bo nie mieszka w willi, tylko z „bydłem peerelowskim”. Na Nowym Świecie zauważa ogromny slogan: „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”. Podchodzi do niego staruszek, który zwraca mu uwagę, że to wcale nie 40 lat, tylko kilka mniej. Bohater nie wierzy, prosi o pokazanie gazety z datą.
Staruszek twierdzi, że nic to nie da. Narrator wyrywa mu gazetę, wyrywa mu część z nekrologami, repertuarem kin, rozkładem jazdy. Ta część okazuje się być najważniejsza, albowiem tej z wiadomościami i przemówieniami nikt nie czyta. Odchodzi w tłum.
Po chwili dwóch młodych milicjantów prosi go do bramy celem wylegitymowania. Milicjanci niebyt życzliwi, z opresji ratuje go Kolka Nachalow. Syn oficera KGB, który został w Polsce i robi różne podejrzane interesy. Na ulicy kłania mu się nieznajomy młody chłopak, który recytuje fragment jakiegoś wiersza, który wydaje się bohaterowi znajomy.
Bohater dochodzi do baru mlecznego „Familijny”, by zjeść śniadanie. W barze kolejka, jednak znajomy filozof – marksista kupuje mu maślankę i bułkę. Siadają razem do śniadania. Filozof – marksista to brat bliźniak Ryśka, Edward. Filozof opowiada o pracy w cenzurze. Bohater zarzuca mu, że kiedyś działał w klubach inteligencji katolickiej, a teraz sprzedaje się komunistom. Wściekły Edek mówi, że trzeba jakoś przetrwać, przeżyć biologicznie i dobrze, że Rosja jest zżerana przez komunizm, bo inaczej Rosja kapitalistyczna byłaby znacznie większym zagrożeniem. A opozycja komunistyczna to tacy sami rutyniarze jak aparatczycy państwowi. Edek wychodzi, bohater znów spostrzega młodego blondyna, który znów coś recytuje.
Wychodzi na ulicę, gdzie natyka się na agenta służby bezpieczeństwa, który charakteryzuje się tym, iż mógłby z powodzeniem grać w amerykańskim filmie i zupełnie nie pasuje do peerelowskiej ulicy. Znów mija chłopka recytującego jakąś poezję. Bohater rozpytuje się o datę, albowiem widzi kolejny kalendarz z inną datą. Nikt nie wie.
Wsiada do autobusu, który po drodze zepsuł się i dalej trzeba iść pieszo. Bohatera nawiedzają ponure rozmyślania o szarej, nijakiej rzeczywistości PRL, która doprowadza go do stanu kaca permanentnego. Jest to KAC rozpadającego się totalnego państwa. Idzie wzdłuż Wisły w kierunku ulicy Wiślanej, gdzie miał spotkanie w sprawie techniki, jaką ma zastosować podczas samospalenia. Kolejny raz jest legitymowany przez milicjanta.
Dochodzi do budynku, który okazuje się zupełną ruiną, ledwo trzymającą się w kupie. Na schodach mija staruszka, w którym rozpoznaje dawnego członka Biura Politycznego - towarzysza Sachera. Wchodzi do mieszkania, w którym jest młoda kobieta i starzec na kanapie, oglądający posiedzenie partii, na którym to sąsiad bohatera towarzysz Kobiałka właśnie zaczął wykrzykiwać obelgi pod adresem partii. Natychmiast zgasła fonia, a towarzysz Kobiałka podczas próby rozebrania się został ściągnięty z mównicy.
Bohater rozmawia ze starcem, który siedział w łagrach, bo był w AK. Pyta się starca co ma robić, czy jego gest samospalenia jest potrzebny. Starzec mu odpowiada, że będzie sam wiedział co robić. Halina idzie po rozpuszczalnik, bohater przechodzi do drugiego pokoju, w którym jest Nadzieżda, podobno wnuczka Lenina. Dziewczyna o rudych włosach, zielonych oczach i dużych piersiach rzuca się bohaterowi do stóp i całuje go w rękę. Później częstuje nalewką syberyjską. Bohater nazywa Nadzieżdę Nadzieją. Nadzieżda mówi mu, że go kocha, że go czytała. Rozmawiają o Polsce, Rosji.
Nadzieżda mówi, że nie rozumie Polski i Polaków, że chciałaby z powrotem do Moskwy, do Rosjan. Narrator mówi, że Słowian w Rosji już nie ma, że tam już sama Azja. Bohater mówi, że pokochał Nadzieję w ciągu godziny. Zaczynają się pieścić i całować, w momencie kulminacyjnym, bohater ze zdumieniem odkrywa, że Nadzieżda była dziewicą, w tej samej chwili dzwoni telefon.
To Halina dzwoni spytać się o kolor kanistra na benzynę. Bohater wraca do pokoju, wciąż rozmawia z Nadzieją, ta mówi mu, że z chęcią pójdzie z nim na stos. On twierdzi, że byli sobie przeznaczeni, ale jej ofiara jest niepotrzebna. Wraca Halina z kanistrem. Bohater rozmawia ze starcem, który okazuje się być znanym pisarzem na całym świecie.
Po wyjściu z mieszkania zastanawia się, czy aby to wszystko: starzec, Nadzieja nie było podstawione, nie miało go pchnąć w stronę decyzji o samospaleniu. Na schodach znów zderza się z towarzyszem Sacherem, który mu mówi, że teraz jest historykiem doktryn filozoficznych. Bohater mówi mu, że to towarzysz Sacher wyrzucał go z partii, towarzysz Sacher mówi mu, że jego też wyrzucono. I że wszystko w obydwu przypadkach wyglądało tak samo: najpierw oficjalne wydalenie, później wspólna, wystawna kolacja – partyjnych i tych wydalonych.
Po wyjściu z domu widzi, jak wali się most Poniatowskiego, pijana matka z dzieckiem komentuje, że przecież jest jeszcze wiele innych mostów. Znów natyka się na chłopaka recytującego wiersze. Rozmawia z nim, chłopak mówi, że jest jego wielbicielem i że pomoże mu nieść bańkę. Nazywa się Tadzio i jest ze Starogardu. W tym momencie Halina krzyczy przez okno, że Hubert zasłabł w kinie „Wołga” i że mają tam iść.
Biegiem ruszyli w stronę kina. Bohater w myślach ocenia urodę Haliny stwierdzając, że jest taka sama jak całe jej pokolenie: chuda, niska, zaniedbana. Kiedy doszli do kina „Wołga”, w którym pod pozorem wyświetlania radzieckiego filmu wyświetlano film polskiego reżysera Władysława Bułata „Transfuzja”.
W tym samym czasie bohater rozmyśla nad swoim testamentem, nad tym, co mógłby zostawić potomnym. W myślach przegląda swoje szuflady. Stwierdza, że nie ma nic wartościowego do pozostawienia następnym pokoleniom. Chcąc być jednak zapamiętanym i pomocnym, postanawia zapisać ludzkości niezawodny przepis na łupież, który kiedyś otrzymał. Chce również przekazać kilka porad dotyczących postępowania w przypadku zatwardzeń.
Wchodzą do kina, a tam w holu otwarcie wystawy obrazów eksministra, który postanowił zostać malarzem. Wchodzą do korytarza, gdzie na katafalku z krzeseł leży umierający Hubert, przy nim Rysio. Bohater rozmawia z Hubertem na temat samospalenia i tych, którzy walczą z systemem, narrator twierdzi, że zawsze będą jacyś niedopasowani, nieważne w jakim systemie, religii przyjdzie im żyć i to oni zawsze chcą walczyć.
Do korytarza wchodzi reżyser Bułat, chce rozmawiać z Hubertem. Po chwili wchodzą sanitariusze, którzy zabierają Huberta. Bułat podchodzi do głównego bohatera, rozmawiają o przeszłości, o tym, że kiedyś byli przyjaciółmi. Bułat mówi, że choć ma sławę reżysera kontestatora, to tak naprawdę przez lata realizował założenia reżymu. Mówi świętokradczo, że Polskę zgwałcono, długo broniła się, gryzła zębami, aż wreszcie uległa i znalazła pewną rozkosz w tej bierności. Mówi, że jest jak ta Polska. Żegnają się.
Bohater przechodzi do hallu, gdzie zaczepia go eks–minister, by wziąć go na dziewczynki. Odmawia. Wychodzi na ulicę razem z Haliną, Tadziem, pieskiem, który przypałętał się wcześniej. Mijają kolejną manifestację tym razem z plakatem – Niech żyje trzydziestopięciolecie PRL! Rozmawia z Haliną, która nagle wydaje mu się całkiem atrakcyjna. Idą do sklepu kupić zapałki importowane.
Czekając na Halinę, przygląda się świątecznym tłumom, które zupełnie nie przypominają mu tłumów z dzieciństwa. Są jak stado, które ciągle szuka dobrej okazji do zakupu. Po wyjściu Haliny ze sklepu i pożegnaniu z nią, kierują się w stronę „Paradyzu”, by zjeść obiad. Po drodze mijają gazeciarzy rozdających gazety i krzyczących, że Polska jest kandydatem do wstąpienia do Związku Radzieckiego. W trakcie spaceru mijają ich dwaj pisarze, dawni przyjaciele naszego bohatera. Nie zauważają go. Pogoda tak zmienna, raz grad, słońce wychodzące zza chmur, nie pozwala się domyślać, jaka pora roku może teraz być.
W „Paradyzie” bohater zostawia kanister szatniarzowi i idzie do toalety. W toalecie zostaje wciągnięty do gabinetu bezpieki, gdzie kilku funkcjonariuszy z szefem zaczynają przesłuchanie. Szef próbuje go zastraszyć groźną postawą, bohater lekceważąco twierdzi, że jego sztuczki na nic się nie zdadzą, bo miał do czynienia i z gestapo, i z NKWD. Tym stwierdzeniem wzbudza złość u szefa. Dostaje zastrzyk, który sprawia, że za każdym dotknięciem czuje ból. Mówi wszystko, po przesłuchaniu zostaje wypuszczony z powrotem do toalety.
Wychodząc trafia na nie te drzwi co trzeba. Wchodzi do czegoś na kształt poczekalni, w której jest dygnitarz Kobiałka. Kobiałka opowiada mu o swoim czynie, i o tym, że wreszcie czuje się wolny. Mówi też, że zabiorą go do rządowego szpitala psychiatrycznego, gdzie wreszcie odpocznie. Kobiałka mówi mu również, dlaczego jest tyle kłopotów z ustaleniem daty.
Otóż od lat każdy miał swoje terminy, każdy zakład pracy miał własny kalendarz. Tyle razy PRL doganiał, przeganiał Zachód, że już nikt nie może w tym się połapać. Ponoć jest jeden kalendarz w supertajnym miejscu, który jest prawdziwy. Kobiałka mówi również, że Zachód też już się pogubił i niedługo zrówna się z socjalizmem. W końcu zostaje wypuszczony i wchodzi na salę restauracji. Tam tłum, nie ma miejsca. Przy jednym stoliku spostrzega Kolkę Nachałowa, przyłącza się do niego i kobiety, która okazuje się być producentką filmową. Rozmawiają o przeznaczeniu i kontestacji. Kobieta wychodzi, do stolika podchodzi Rysio Szmidt. Rozmawiają o Hubercie, że się spalił wewnętrznie.
Rysio mówi mu, że Caban chce z nim rozmawiać. Caban to przywódca opozycji. Nasz bohater podchodzi do stolika Cabana. Bohater zarzuca mu, że on zna inną konspirację. Obecna jest taka jak i cały system, przeżarta zgnilizną komunizmu. Caban mówi mu, że zwalnia go z samospalenia. Nasz bohater odpowiada, że nie ma on prawa decydować o jego życiu i zrobi to, co będzie chciał. Odchodzi, wraca do Rysia, który na Sali dostrzega swego brata Edka. Nasz bohater chce isć do domu, w tym momencie Kolka Nachałow ciągnie go do kuchni, gdzie już jest wesołe towarzystwo, pod przewodnictwem szefa kuchni wchodzą do tunelu.
W trakcie schodzenia nasz bohater przeprowadza swoisty rachunek sumienia. Rozmyśla o swoim życiu, w którym był przeciętny. Nigdy nie popełnił zbrodni, nigdy nie kochał szalenie. Był w ludzkim stadzie i z ludzkiego stada się nie wychylał. Zastanawia się również, czym jest grzech pierworodny i skąd się wziął, czy dziedziczy się go wraz z genami, czy może jest czymś nadprzyrodzonym. Rozmyślania przerywa dotarcie do celu.
Oczom bohatera ukazuje się ogromna sala, zastawiona stołami uginającymi się pod potrawami wykwintnymi i wyrafinowanymi. Szef kuchni mówi, że tu ma się odbyć biesiada członków partii, tuż po skończonym posiedzeniu. Sala jest również udekorowana polskimi insygniami królewskimi, symbolizującymi ostateczne oddanie Polski pod panowanie ZSRR. Szef kuchni mówi, że na tą ucztę partia oszczędzała latami, że budżet został wydrenowany do cna. Ostrzega wszystkich, by niczego nie ruszali. Po chwili jednak nie udaje się mu utrzymać porządku i wszyscy rzucają się jak wilki na zastawione stoły.
Następuje chaos nie do ogarnięcia. Z Ryśkiem Szmidtem spotykają niemieckiego dyplomatę, który przyjechał, by negocjować kupno od Polski województwa zielonogórskiego. Dochodzi do kłótni między Edkiem filozofem–marksistą, a niemieckim dyplomatą. Nasz bohater zmęczony wychodzi do kuchni i do sali. Na której panuje chaos zupełny. Woła do ludzi, iż Antychryst już jest na ziemi, zaszczepił się tylko w każdym człowieku i dlatego go nie widać.
Przy barze siedzi szef agentów, który go przesłuchiwał - Żorż. Żorż prosi bohatera o pożyczkę, ten daje mu bez wahania mówiąc, że jutro nie będzie już wierzyciela. Wychodzą z restauracji, pod którą już czekają Arabowie. Bohater przelotnie zastanawia się, czy ktoś zdąży wszystko posprzątać. Przy wyjściu spotyka Nadzieję, we dwójkę idą na spacer. Akurat w tym momencie słońce wyszło zza chmur i zrobił się piękny dzień. Siadają we dwójkę w ruinach domu redakcji tygodnika „Szpilki”.
Nasz bohater zauważa w dali swoich dwóch przyjaciół literatów. Zauważa również, ze na rabatkach kwiaty ułożone są w slogan 60 lat PRL, z ironią stwierdza, że przedsiębiorstwo robót miejskich wyprzedziło wszystkich. Nasz bohater mówi Nadziei, że wczoraj przyśnił mu się Antychryst, ona mówi również, że często miewa ten sen. Nadzieja chce iść razem z nim na samospalenie, lecz on znów ją odwodzi od tego pomysłu. W ruinach domu kochają się znów. Nadzieja zasypia. Nagle wchodzi staruszek, który mówi, że trzeba zapłacić taksę za zbliżenie w miejscu publicznym. Żegnają się, nasz bohater mówi Nadziei, że ma do załatwienia kilka spraw.
Wracając po benzynę nasz bohater natyka się na Tadzia, czekającego na niego z kanistrem. Atakuje go, bo Tadziu naprowadził na niego Żorża. Tadziu okazuje się agentem bezpieki. Pracuje w dziale propagandy pisząc dowcipy. Przeprasza za wszystko i twierdzi, że odkupi swoje grzechy. Wracają pod „Paradyz”. Tam obok stoi tramwaj, motorniczy zaś mówi, że nie pojedzie, bo mu się nie chce. Pasażerowie w końcu nakłaniają motorniczego. Tramwaj rusza.
Jadąc tramwajem mijają slogany, neony ze słowami ZBUDOWALIŚMY SOCJALIZM. Tramwaj staje z braku prądu. Dalej nasz bohater z Tadziem i pieskiem, który się odnalazł, podążają do szpitala, w którym w sali reanimacyjnej leży Hubert. Po drodze mija ich Kobiałka wieziony karetką do psychiatryka. W szpitalu Hubert już martwy, podtrzymywany tylko sztucznie przy życiu przez maszyny. Nasz bohater wygłasza ostanie pożegnanie, w którym stara się podsumować los Huberta jako pisarza, literata znanego na świecie, a w Polsce wyszydzanego.
Wchodzi lekarz, wygania naszego bohatera , ten prosi lekarza, by wyłączył aparaturę o ósmej wieczorem. Po wyjściu ze szpitala narrator rozmyśla dalej nad swoim testamentem. Postanawia pozostawić po sobie dobrą radę, kilka dobrych rad. Przekazuje swoją wiedzę, jak być dobrym w łóżku. Przy wyjściu spotyka towarzysza Sachera, który zdradza mu, że pisze pamiętniki, które wciąż nosi ze sobą.
Ruszają w dalszą drogę, zostają napadnięci przez partyzantkę miejską. Ograbieni zostają z pieniędzy. Nasz bohater wystraszył bandytów mówiąc, że spali ich i siebie. Nadchodzi Tadziu. Tadziu wcześniej mówił, że zrezygnował z pracy w bezpiece. Narrator prosi go o jakieś poświadczenie, ten nie ma. Ruszają dalej Alejami. Po drodze zatrzymuje ich łazik milicyjny na tylnym siedzeniu śpi pijany Żorż.
Nasz bohater rozpatruje swoje dzieciństwo, niespełnioną miłość do dziewczyny. Nagle słyszy głos z ogródków, wołający go na ognisko. To przy ognisku siedzą wszystkie jego kobiety, z którymi kiedyś był. Pieczą sobie ziemniaki i piją wódkę. Rozmowa dotyczy przeszłości. Kobiety najpierw chcą się o niego bić, później chcą się zemścić na nim. Nasz bohater chyłkiem wycofuje się w ciemność nocy.
Tam spotyka tajemniczą dziewczynę, którą kiedyś kochał. Mówią sobie, że będą się wspominać. Ruszają dalej z Tadziem, po drodze spotykają pielgrzymkę do Częstochowy, w której jest Kolka i pani Gosia - producentka filmowa. Pani Gosia opisuje co się stało z drogą do Częstochowy, że kraj tam zniszczony zupełnie poprzez rabunkową gospodarkę.
Ruszają z Tadziem dalej na Świętokrzyską, by odwiedzić starego przyjaciela. W pokoju Jana pełno pamiątek z przeszłości, widokówki, zdjęcia. Jan był mentorem naszego bohatera, człowiekiem renesansu. Nasz bohater zastaje go w wannie, nie do końca wiadomo, czy pijanego, czy umierającego, żegna się z nim. Wychodzi z mieszkania, na zewnątrz pogoda zimowa. Tadziu mówi mu, że go pomści.
Nasz bohater w porywie gniewu chce zabić Tadzia stwierdza jednak, że nie jest to mu potrzebne. Podchodzi bliżej Pałacu Kultury i Nauki, gdzie w świetle reflektorów tłum czeka na wyjście sekretarzy. Przed placem Nadzieja czeka na niego. Mówi, że go kochała całe życie, dostaje zastrzyk przeciwbólowy. Ze słowami: „Ludzie dodajcie mi sił!” podąża ku swemu przeznaczeniu…