To jeden z najważniejszych aspektów książki, który Białoszewski rozwinął w sposób bardzo dobitny i wyrazisty. Ewidentnie bowiem na pierwszy plan rzuca się czytelnikowi przekonanie, że cała fabuła oparta jest na dążeniu bohaterów do tego, by uratować, co się da i kogo się da, a szczególnie osoby bliskie. Utwór ten różni się więc od wszystkich innych podejmujących tematykę wojny właśnie tym, że ukazuje też dobre stosunki międzyludzkie, a więc pozytywne cnoty, takie jak: chęć niesienia pomocy, solidarność, podnoszenie na duchu, łagodzenie konfliktów, pocieszanie czy po prostu dotrzymywanie sobie towarzystwa w trudnych chwilach. „Pamiętnik…” utwierdza zatem w przekonaniu, że czas wojny to nie tylko zawiść i wzajemne kopanie pod sobą dołów. Tutaj mamy do czynienia z zupełnie innym psychologicznym wymiarem tego okresu – cały świat przedstawiony, stworzony przez Mirona Białoszewskiego zmierza ku narodzinom dobrych reakcji u czytelników, co oznacza, że cała ludność Warszawy opisana w „Pamiętniku…” wydaje się być jakoby jedną wielką rodziną, której również nie brakuje wad i hańbiących wręcz epizodów w jej egzystencji, ale przecie bez negatywnych cech zawsze wszystko staje się sztuczne. Natomiast relacje koleżeńskie, jakie udało się nawiązać narratorowi, utwierdzają w przekonaniu, że prawdziwa przyjaźń i męska solidarność (lecz nie tylko męska!) mają zawsze prawo bytu, o ile chce się je pielęgnować, nawet w tak trudnych czasach, jakimi są walki powstańcze. Tak było właśnie w przypadku Swena, Staszka, Ireny, Żydówki Stefy czy Haliny, z którymi łączyła Mirona wyjątkowa więź emocjonalna. Nie zapominając oczywiście o rodzinie: matce, ojcu Zenonie, jego przyjaciółce Zosi, cioci Limpci, Nance oraz Sabinie i wielu, wielu innych osobach, z którymi narrator czuł się zżyty.