Tytułowa „Zabawa w klucz” odnosi się tak naprawdę do swego rodzaju „tresury” trzyletniego dziecka – jak ma się zachować, gdyby nagle w mieszkaniu zjawił się Niemiec. Zabawa polega na tym, że ojciec chowa się w łazience, a dziecko zwleka z otwarciem drzwi przybyłym, przekonując ich, że w tym momencie szuka właśnie kluczy do drzwi. Kiedy już je otworzy, zapytane o rodziców powinno powiedzieć, że matka jest w pracy, a ojciec nie żyje. Dzięki temu dziecko ma uratować rodziców przed wywózką do getta lub do obozu. Jest jeden haczyk: będąc niebieskookim chłopcem, musiałoby trafić do niemieckiej rodziny.
Zabawa jest ciągle powtarzana, tak by dziecko automatycznie wykonywało określone polecenia i by można było zsynchronizować zachowanie dziecka z momentem ukrywania się ojca. Każdy dzień jest taki sam, a zabawa w klucz stała się codziennym rytuałem, dzięki któremu synek wie już doskonale, co ma robić w przypadku zagrożenia.
Paradoks tej sytuacji polega na ty, że samo słowo „zabawa” wiąże się z przyjemnością. W książce natomiast zabawa okazuje się smutną i nieuniknioną koniecznością, która nikomu nie przysparza radości, wiąże się natomiast zawsze ze strachem i niepewnością o własne życie.
Być może rodzice chcieli przez to dać dziecku namiastkę prawdziwie kochającej się rodziny i domowej atmosfery. Poczucie to miała zapewniać zabawa, w której wszyscy brali udział. Rodzice byli jednak coraz bardziej zmartwieni i owładnięci panicznym strachem o siebie i synka. Matka stawała się coraz bardziej zatroskana, a ojciec był już wyraźnie zmęczony cała sytuacją.