Narratorka (Zofia Kossak-Szczucka) przedstawia piękno krajobrazów kresowych. Autorka opisuje swój dom – dwór w Nowosielicy, skromny, ciepło urządzony, kolorowy, pełen pięknych kilimów. Dwór położony był w ogromnym, pięknym parku. W pobliżu znajdował się gotycki pałac o surowym wyglądzie, niezamieszkany. Przed wybuchem wojny majątek – pałac i park kupili Potoccy z Antonin, jedni z najpotężniejszych rodów na Kresach. Narratorka opisuje okolice – dalej położone były Łaszki, za Łaszkami Semerynki i inne majątki ziemskie o długiej tradycji. Między wzgórzami w dole, w okręgu położone były wsie. Mieszkał w nich „lud rosły i krzepki, śpiewający najpiękniejsze w całym świecie pieśni, leniwy i senny, ale sennością żywiołu, gotowego w każdej chwili powstać huraganem.” Lud żył w zgodzie z ziemiaństwem polskim, czego nie potrafili osiągnąć panowie rosyjscy. Funkcjonariusze wojskowi żyli w przyjaznych stosunkach z inteligencją polską. Ziemiaństwo polskie mogło rządzić się według uznania, pod warunkiem nie edukowania szlachty zagonowej i chłopów. Rozbudzanie wśród niższych warstw świadomości narodowej było surowo karane przez rząd rosyjski. Jedynie religia chroniła szlachtę zagonową przed zupełnym schłopieniem i rusyfikacją. Kierunek szkolnictwa był wyraźnie antypolski.
Na kresach w dworach zauważało się jeszcze duże przywiązanie właścicieli do służby i odwrotnie. Służba nazywana była „familią” i słowo to całkowicie oddawało rodzinne stosunki, jakie łączyły ją z właścicielami dworu. Życie w dworach kresowych płynęło ludziom spokojnie i cicho, w harmonii z naturą.
Rozdział 2. Pierwsze starcia.
Na Wołyniu pojawiają się pierwsze pogłoski o Rewolucji Rosyjskiej. Pierwszy pochód wolnościowy przeszedł ulicą na początku marca 1917 roku – składał się z kilkunastu uczniów i kilkudziesięciu Żydów i Żydówek, na czele z czerwonym sztandarem biegł miejscowy sędzia. Zaczęto usuwać portrety carskie, zmieniano nazwy urzędów. Podburzano chłopów, mówiąc, że za cztery miesiące dostaną ziemię na własność, bez wykupu. Chłopi początkowo nie wierzyli agitatorom, jednak żony w domu zachęcały ich i przekonywały do walki o „swoje”. Baby wiejskie były chytre i chciwe, odegrały więc dużą rolę w rozbudzeniu świadomości swych mężów.
Początkiem maja 1917 roku do gminy skowródeckiej przyjechał naczelnik – Własow. Od razu zaczął podburzać lud do walki z właścicielami ziemskimi. Rząd kadecki utrzymywał się jeszcze przy władzy, istniały więc dwie władze – faktyczna (jak Własow, któremu kilkunastu podobnych otrzymała każda gmina) i urzędowa. W związku z tym każdy funkcjonariusz otrzymywał podwójną instrukcję, a każde rozporządzenie miało dwa znaczenia. Inteligencja długo nie mogła rozeznać się w swoim położeniu, zwracając się do władz o rozstrzyganie sporów.
Niezależnie od tych wypadków Wielka Wolna Armia na niedalekim froncie coraz bardziej się zmniejszała; grupy dezerterów grabiły i okradały okolice, dywizje odmawiały posłuszeństwa, żołnierze bratali się z wrogiem. Kozacy, niesłusznie uważani za tchórzy i złodziei, opierali się bolszewizmowi, solidarnie stając przeciwko niemu.
W końcu sierpnia miało miejsce powstanie korniłowskie, które jednak szybko zgasło. Rząd tymczasowy upadł, nadchodziły wieści o coraz groźniejszych ruchach agrarnych. Rewolucja zbierała coraz większe żniwo. Bolszewicy grabili i niszczyli dwory, wynosząc drogocenne rzeczy i kradnąc alkohol z piwnic, by potem się upijać. Czasem chłopom również dostawało się trochę alkoholu, chętnie więc donosili żołnierzom, gdzie można go znaleźć.
Nadszedł październik, a wraz z nim doroczne święto łowienia ryb. W tym roku właściciele ziemscy wiedzieli jednak, że chłopi rozgrabią połów. Dlatego jeden ze stawów opróżniono w tajemnicy, jeszcze w nocy. Przy drugim całą gromadą czekali już chłopi. Gdy szlachta zorientowała się, że żadnej ryby nie uda jej się zachować, kazała rybakom wpuścić połów z powrotem do stawu. Chłopi zareagowali na to złowrogim milczeniem.
Rozdział 3. Pogromy i klęski.
Lud zaczął panoszyć się na dobre. Okradano i palono domy, wycinano sady. Chłopi burzyli zabytkowe pałace, pełne pamiątek narodowych i zabytków dwory, nie liczyli się z niczym. Wiele tragedii rozgrywało się wówczas na oczach wszystkich. W dworze w okolicy Płoskirowa cała rodzina była wieczorem zebrana przy łożu konającej matki właściciela. Wszyscy z rodziny wiedzieli, że tej nocy wieś chce najechać na ich dom, ale oczywiście nikt nie mówił o tym umierającej. Wszyscy modlili się, by kobieta zmarła, zanim przybędą chłopi. Niestety, wnet usłyszeli dzikie wrzaski, usłyszała je też konająca kobieta. Wybiegła na ganek w długiej koszuli z krzyżem w ręku i krzyczała do chłopów, żeby pozwolili jej w spokoju umrzeć, bo będzie ich straszyć po śmierci. Przerażony lud uciekł, jednak, gdy kobieta zmarła i tak najechali na dwór. Takich dramatycznych przykładów było wiele.
Do Nowosielicy tymczasem przyjechała dywizja kozaków zabajkalskich, a za nimi Mongołowie. Żołnierze mali, pokraczni, zarobaczeni zajęli pałac, wraz z zabudowaniami. Szkody robili głównie przez swoje barbarzyństwo i niechlujstwo, raczej nie kradli, pomijając indyki, które to akurat regularnie wykradali codziennie.
Narratorka wspomina też pobieżnie o tragedii sławuckiej, która rozegrała się w pierwszych dniach listopada 1917 roku. Piękny zamek 80-letniego księcia Sanguszki został obrócony w popiół, spalono wiele pamiątek narodowych, a starzec został zabity przez tłum.
Tymczasem do Płoskirowa przybył polski oddział partyzancki, dowodzony przez Feliksa Jaworskiego. Razem z oddziałem nadciągnął powiew optymizmu. Nazwisko Jaworskiego stało się nagle bardzo głośne – zatrzymywał pogromy, ratował dwory, rozbijał bandy chłopskie...
Na mocy osobistej umowy z właścicielem Antonin – hr. Józefem Potockim, szwadron Jaworskiego miał na stałe przybyć do jego majątku. Stefan Szczucki, mąż narratorki, dowiedziawszy się o tym, napisał prośbę o przysłanie do Nowosielicy kilku ludzi dla ochrony. Przysłano czterech szeregowców i piątego oficera Żelechowskiego. Przybycie partyzantów bardzo rozdrażniło wieś. W dodatku oddział kozacki postanowił opuścić zamek. Sytuacja stała się niebezpieczna, gdyż teraz chłopom nic już nie stało na przeszkodzie, żeby najechać pałac. Na szczęście książę kozacki – Kekuatow, który stał na czele oddziału, kazał zostać Łapszakowowi do przyjazdu partyzantów, dzięki czemu uniknięto pogromu.
Do pałacu przybyli partyzanci. Po ustaleniu strategii obronnej przed najazdem chłopów, postanowiono , że trzeba zawieźć dzieci do teściów, do Antonin, gdzie będą bezpieczniejsze. Pomysł ten był bardzo szczęśliwy, gdyż w nocy, po wyjeździe Zofii z dziećmi, zamek został napadnięty, a najbardziej ucierpiał pokój dzieci, w którym powybijano wszystkie szyby.
Nazajutrz Stefan Szczucki trafił przed sąd wiejskiego komitetu. Mimo starań Zofii, która udała się do miasta, by wstawić się za mężem, Stefanowi udało się wyjść cało z opresji bez niczyjej pomocy. Sekretarz komitetu chłopskiego – Harasym Czumak nie chciał napisać pisma, niezbędnego w takich przypadkach, do trybunału rewolucyjnego, gdyż był przeciwny sprawie od początku. Pozostali chłopi byli niepiśmienni, więc Szczuckiego wypuszczono.
Wkrótce zrabowano i zniszczono dwór w Skowródkach, należący do Kossaków, rodziców narratorki. Chłopi od czasu do czasu atakowali płac w Nowosielicy, który dawał ciągle dzielnie opór. Jednak partyzanci otrzymali rozkaz, aby 15 grudnia opuścić Nowosielicę. Szczuccy postanowili wyjechać razem z nimi, gdyż sami nie mogli już być bezpieczni w pałacu. Dzień wcześniej, 14 grudnia, do Nowosielicy przybyło 20 ułanów, którzy miele pomóc przewieźć Szczuckich z ich majątkiem (chodziło o bezpieczne przetransportowanie koni do Antonin). Komitetowi wiejskiemu przekazano klucze do pałacu z groźbą, że jeśli naruszą pałac, wieś zostanie spalona.
Szczuccy szczęśliwie dojechali do Antonin.
Rozdział 4. Polskie formacje wojskowe na Wołyniu.
W grudniu 1917 roku pojawiają się wreszcie na Wołyniu pierwsze polskie formacje wojskowe. Ich widok napełnił ludzi nadzieją i wzruszeniem. Były to: świeżo powstający z polecenia gen. Dowbora-Muśnickiego 2. pułk ułanów oraz znany już oddział Jaworskiego. Obie formacje poważnie się od siebie różniły. Partyzanci Jaworskiego byli dawną jednostka bojową, o długiej przeszłości, ułani dopiero kompletowali swój pułk z nadciągających zewsząd ochotników.
Pierwszym dowódcą powstającego pułku był pułkownik Musiewicz – człowiek dobry, dzielny i szczerze lubiący żołnierzy. Jednak to nie on był prawdziwym twórcą i organizatorem 2. pułku, był nim pułkownik Suszyński, który przybył do Antonin w pierwszych dniach stycznia 1918 roku. Gdy przybył, pułk razem z taborami liczył 800 ludzi, partyzanci w porównaniu z nim stanowili więc garstkę ludzi, gdyż było ich około 200. Górowali jednak partyzanci nad ułanami sprawnością bojową i karnością. Jaworczycy byli to żołnierze, w których I wojna światowa wyrobiła postawę wojowników srogich, dzielnych i nieulękłych. Wierzyli oni w dwie rzeczy: Wojnę i Dowódcę. Sam Jaworski był człowiekiem nieprzeciętnym – „[...] przedstawiał wszystkie cechy Napoleonidy. Wśród ogólnej żołnierskiej anarchii, bezprawia i samowoli, oddział partyzancki, nie związany niczym, nie skrępowany odpowiedzialnością przed żadna nie istniejącą władzą, był w jego ręku glina miękka i podatną, którą mógł rzeźbić w każdy pożądany kształt. Kochał swych żołnierzy miłością dzika i czułą zarazem, tą miłością, którą czuje artysta dla swojego działa [...] Żołnierze ubóstwiali go bez pamięci”.
Między dwoma oddziałami, z powodu różnic, od razu pojawiła się wzajemna niechęć – „partyzanci uważali ułanów za bolszewików, ułani partyzantów za kondotierów”. Jeśli chodzi o uczucie narodowe, u ułanów było go więcej, jeśli zaś chodzi o ratunek i obronę przed chłopami, polska inteligencja mogła liczyć tylko na partyzantów, gdyż ułani od razu mówili, że „burżujów” bronić nie będą.
Jeśli chodzi o uzbrojenie oddziałów, ofiarność wołyńskiego ziemiaństwa była ogromna. Dostali 400 wyborowych koni, a także siodła, uprzęże, wozy, ziarno, a także zastawę stołową, czy naczynia kuchenne.
Gdy oba oddziały były już dobrze zaopatrzone, do pełnego szczęścia brakowało już tylko armaty. Ale i bateria się znalazła, jak mówili żołnierze „wypisała się” z armii rosyjskiej. I choć okazało się, że armata jest stara i zardzewiała, całe wojsko i ludność Antonin bardzo się nią cieszyły.
Po pierwszym starciu z chłopami w Rosołowicach, pojawiła się w Antoninach groźna wieść. Chłopi zmówili się z bolszewikami, że zaatakują oddziały polskie. Chłopi mieli dać konie, bolszewicy wozy pancerne. Wszystkie drogi do Antonin, a także stacja kolejowa dostały straż, a podjazdy dniem i nocą pilnowały okolicy. Następnego dnia tuż przy stacji niespodziewanie pojawił się broniewik (pojazd pancerny), który coraz szybciej przesuwał się w kierunku Antonin. Sytuacja wyglądała groźnie, oddziały zaskoczone nie były zmobilizowane. Brawurowa akcja partyzantów doprowadziła jednak do odwrotu bolszewików i przejęcia broniewika przez oddział polski. Niestety, zginęło przy tym kilku żołnierzy. Do akcji wezwano też oddziały z Tereszek i Hrycenek, żeby pomogły zatrzymać uciekających chłopów i bolszewików. Niestety, jak się okazało, kiedy 2. szwadron ułanów, który to właśnie stacjonował w Tereszkach, opuścił rezydencje Grocholskich, w której miał siedzibę, aby pomóc w Antoninach, chłopi z trzech wsi, którzy od rana byli zaczajeni w okolicy, zupełnie zdemolowali i rozkradli dwór, pełen wspaniałych pamiątek narodowych. Gdy szwadron wrócił, chłopi już na niego czekali. Liczyli na to, że zaskoczą żołnierzy, gdy ci będą oglądać straty. Jednak przeliczyli się, wywiązała się strzelanina, w której mniej celni chłopi ponieśli rany.
Wydarzenia zimy 1918 r. Pokazują, w jak szybkim tempie zachodziły na Wołyniu zmiany politycznych, a także jak nikt się już z nimi specjalnie nie liczył, nie ważne było, czy akurat rządzą bolszewicy czy Ukraińcy. Zmieniały się tylko afisze – „publiczność na afisz, płomienno-czerwony lub przez pół niebiesko-żółty, patrzyła się obojętnie, a zmiany okupantów nie brała do serca”.
Rządy kraju sprawowały rady ukraińskie: Centralna i Mała, rządy rabunkowe, niszczenie systematycznie wszystkiego, krótkowzroczność, które miały doprowadzić kraj do głodu i upadku. Dodatkowy chaos wprowadzał wprowadzony do urzędów język ukraiński, którego nikt nie rozumiał. Jedyną dodatnią cechą rządu było unikanie konfliktów narodowościowych.
Zofia Kossak opisuje dwie niezwykłe osoby – księdza Anzelma Zagórskiego i Anielę Święcicką, wspaniałych działaczy społecznych, organizatorów i patriotów.
Wkrótce do oddziałów stacjonujących w Antoninach dołączył III. Korpus pod dowództwem gen. Michaelisa i gen. Leśniewskiego. Połączone wojska mogły teraz przejąć Starokonstantynów. Tak też się stało, miasto znalazło się pod polską okupacją, co spotkało się z niezwykłym entuzjazmem ludności polskiej.
Tydzień po zajęciu Starokonstantynowa miała odbyć się parada partyzanckiego oddziału przed gen. Michaelisem. Wiadomo było, że podczas parady generał ma przyłączyć go do 3. korpusu i mianować pułkiem regularnym.
Rozdział 5. Wiosna 1918 roku.
Jedyna władza krajową, która wówczas czasem jeszcze odnosiła się do kresów była Rada Regencyjna. Czasem wysyłała jakieś rozporządzenia, była jednak germanofilska i daleka od uznania ją za przedstawiciela woli narodu. Niejasna była sprawa gen. Hellera. Niektórzy mówili, że trzeba walczyć razem z jego oddziałami, inni, że dąży on do połączenia z bolszewikami. Nie wiadomo było, która strona ma rację. W końcu wojsko zawarło umowę z Niemcami i wyrzekło się tym samym Hellera. Był to błąd, jak się później okazało, a jego konsekwencje okrutne. Póki Niemcy nie mieli wystarczającej ilości wojsk, zostawiały dość dużą swobodę oddziałom polskim. Jednak los wojska polskiego był już przesądzony, a jego rozbrojenie było kwestią czasu. Niemcy wybrali porę największych roztopów i wówczas nakazali wojsku polskiemu odwrót ze Starokonstantynowa. Biedni żołnierze nie mogli zabrać nawet swojego dobytku, gdyż utonąłby on w bagnach.
Rozkaz ewakuowania wojsk polskich ze Starokonstantynowa nie dotyczył Antonin. Szwoleżerowie skorzystali z tego i pozostali jeszcze przez 4 tygodnie na miejscu. Po kilku awanturach z udziałem chłopów i Żydów przyjechała do Antonin komisja austro-niemiecka, złożona na szczęście z samych Węgrów. Węgrzy nie lubili Niemców, byli więc życzliwi dla Polaków. Pułkownik węgierski doradził oddziałom polskim, żeby wyjechały z Antonin, ponieważ Niemcy i tak ich niebawem rozformują. Doradził, by ruszyli na Podole, do austriackiej okupacji i tam przeczekali.
Pierwszy pułk szwoleżerów III korpusu doszedł do Pikowa, gdzie miał stacjonować jeszcze 5 tygodni. Aby umilić nieco czas oczekiwania i wegetacji, w Pikowie zorganizowano pokazy hippiczne, a następnie bal. Następnego dnia, o świcie, dowódca artylerii III Korpusu i towarzyszący mu żołnierz węgierski dostarczyli 12-punktową umowę, potwierdzoną przez Radę Regencyjną, dotyczącą rozbrojenia formacji.
Oddział nie wiedział, co zrobić z końmi. Ktoś wpadł na pomysł, że przecież umowa nie podaje za pomocą jakiego środka lokomocji Polacy mają odjechać. Konie zaprzężono więc do powozów i goście zebrani na zabawie odjechali wozami prowadzonymi przez najlepsze wojskowe konie.
16 czerwca 1918 roku 1 pułk szwoleżerów III korpusu przestał istnieć jako polska jednostka bojowa.
Rozdział 6. Czasy hetmańszczyzny.
Dość zaskakujący obrót przybrały wydarzenia na Ukrainie zajętej przez Niemców. Chcieli oni wykorzystać żyzne ziemie regionu, wiedzieli jednak, że muszą w tym celu przywrócić z powrotem własność ziemską. Niemcy zainicjowali więc powstanie reakcyjnego rządu hetmańskiego. 1 maja 1918 r., po dokonaniu zamachu stanu i ucieczce dawnego rządu, powołano Hetmana „z woli większości narodu ukraińskiego”. Nowy rząd obiecywał wszystkim sprawiedliwość, przywrócenie własności prywatnej, a także nieuciskanie jednej klasy kosztem drugiej oraz równouprawnienie narodów. Dzień powołania hetmana wydawał się ludziom największym triumfem i nagrodą za całe poniesione wcześniej zło.
Dzięki decyzjom nowego rządu Szczuccy mogli powrócić do pałacu w Nowosielicy. Wrócili, gotowi wybaczyć chłopom wszystkie krzywdy, szczęśliwi, że znów są w domu. Jednak to, co zastali w pałacu wołało o pomstę do nieba.
Wszystko było strasznie zniszczone przez chłopstwo – „czego nie zdołano zniszczyć, starano się przynajmniej zohydzić i splamić. Szliśmy krokiem coraz to cięższym. Cała poprzednia słodycz przebaczenia, niezmącona radość zostały za progiem, razem ze słońcem i zapachem drzew. W miarę jak posuwaliśmy się przez zawalone gruzem drzwi, przez posępne, ziejące ruiną pokoje, duszę przygniatały gniew, uraza i ledwo mogąca powstrzymać się mściwość. Z każdego kąta patrzyła nienawiść. Pod jej spojrzeniem, jak podcięty batem, człowiek zaciskał i zęby, i pięści. Miast o przebaczeniu, myślał o odwecie.”
Pod obiema okupacjami – niemiecką i austriacką, panował chaos. Koniecznością stało się utworzenie ochotniczych karnych oddziałów, które kontrolowałyby odzyskiwanie utraconych gospodarstw. Oddziały, które utworzyły się w najbliższych Szczuckim powiatach, dzieliły się na oficerskie i zwykłe. W skład pierwszych wchodzili oficerowie rosyjscy, których jedynym celem była zemsta. W Starokonstantynowie taki typ reprezentował oddział Taranowicza. Był zupełnie bezwzględny w stosunku do chłopów. Jednak właściwym twórcą porządku, który objeżdżał cały powiat, odzyskując utracone przez ziemian mienie, był oddział drugi, którego dowódcą był Jerzy Golikow.
28 czerwca do zniszczonej Nowosielicy przyjechała grupa ośmiu żołnierzy, która miała pozostać w niej na stałe i zająć się odbudową i naprawą pałacu. Na jej czele stał Zygmunt Szatkowski.
Niemcy rządzili się na Ukrainie jak u siebie. Zabierali codziennie wielkie transporty żywności i produktów z transportów kolejowych, każdy żołnierz wysyłał spore paczki do rodziny. Było jednak kilka korzyści, wynikających z rządów niemieckich. Miasteczka i ulice zrobiły się czystsze, gdyż za nie utrzymywanie porządku wokół swojego dobytku groziły kary. Pojawił się też pewien ruch przemysłowo-handlowy.
W pierwszych dniach lipca powrócił też ojciec narratorki z Bobrujska. Kossakowie zamieszkali w klasztorze u ks. Zagórskiego.
Rozdział 7. Ciężkie dni.
Jednak zaistniał spokój wydawał się coraz bardziej pozorny – „powstanie ogarniało coraz to większe kręgi, moc niemiecka trzeszczała pod naporem wewnętrznych zaburzeń i zwycięskimi ciosami aliantów; rząd hetmański chwiał się jak dekoracja teatralna, bo też i był dekoracją: katastrofa musiała przyjść nieuchronnie.”
Zaczęły przychodzić przerażające wieści. Najpierw o zamordowaniu Anieli Święcickiej w Rasztówce. Niecałe 2 tygodnie później – 23 listopada 1918 r. wybuchł bunt chłopów w Hrycowie, w pobliżu Szkarafki, zaś w lesie dokonano przerażającego, bestialskiego mordu na trzech mężczyznach, kobiecie i 11-letnim chłopcu.
Także Nowosielica została wkrótce napadnięta przez bandę bolszewików. Na szczęście w tym czasie powrócił też Jaworski ze swoim oddziałem i pomógł opanować sytuację. Niestety, przebywanie dalej w Nowosielicy stało się bardzo groźne, trzeba było wyjeżdżać. Niemcy uciekli, chłopi wraz z bolszewikami mobilizowali coraz większe siły. Jednak zima była w pełni, wobec czego Zofia Kossak-Szczucka nie mogła jechać w drogę ze swymi małymi dziećmi. Zdecydowała się zostać w Starokonstantynowie w towarzystwie matki i spróbować w ukryciu przeczekać ciężkie dni. Stefan Szczucki pojechał sam. Chłopi tymczasem rozpasali się na dobre – 11 grudnia wjechała do Nowosielicy armia Międzyborskiej Sowieckiej Republiki.
Z nienawiścią opowiadano o pobycie oddziału polskiego w pałacu i zbrodniach, jakich dokonał – „Łapczuk, dowódca sowieckiej międzyborskiej armii, pienił się i wściekał. Chłopom kazano ukazywać największych we wsi „kontrrewolucjonerów” i przyjaciół „pana”, aby pomścić na nich śmierć towarzysza-kolegi”. Chłopi wskazali sześć osób, nad którymi wkrótce wymierzono sąd. Byli to: Sawicki, Jan Kobierski i Mykoła Poleszuk, stróż oraz przyprowadzeni z Kruhlika dwaj chłopi – Pyłyp i Maksym Diaczuk, a także pop ze Skowródek, ojciec Aleksander. Dwóch chłopów i popa zabito, trzem pozostałym udało się cudem ujść z życiem. 18 grudnia zakończyły się rządy komunistów, Petlurowski pułk atamana Bidenki otoczył Starokonstantynów, oddziały bolszewickie zostały rozbrojone. Wydarzenie to wlało nową nadzieję w serce Zofii Kossak.
Rozdział 8. Pod Petlurą.
Niecały tydzień po wyjeździe Niemców, Bidenko wraz ze swym oddziałem zajął Antoniny. Żołnierze zakwaterowali się w domach i kradli wszystko, co wpadło im w ręce. Rozgrabiono też cały pałac w Antoninach, a zapasy win i rozmaitego alkoholu były tam tak duże, że cały sztab petlurski i pobliskie oddziały chodziły pijane przez dwa miesiące. Rządy ich nie różniły się niczym od poprzednich – „zmieniła się nazwa, ale nie zmieniła treść”. Zamiast czerwonych kokard, jak poprzednicy, ich znakiem rozpoznawczym były „karawaniarskie czapki z długą, czarną płachtą, oszytą srebrnym lampasem, zwieszającą się dziko na plecy”.
Także pochodzenie Zofii Kossak i jej matki wkrótce wyszło na jaw, pani Zofia miała być aresztowana, ale śledztwo umorzono, zaś chłopi, dzięki temu, że mąż jej, Stefan, puścił kiedyś ich kobiety z życiem, uczynili to samo. Dnie mijały powoli, nie było wiadomości ani od oddziałów, które wyjechały, ani też o nadejściu Ententy. Nowy rząd petlurski zupełnie niszczył podźwigniętą nieco ostatnimi czasy gospodarkę, a maszyny wyprzedawał Żydom. Oszukano też chłopów, wystosowując odezwę o wyjściu z obiegu dawnych carskich rubli. Każdy w ciągu dwóch tygodni był upoważniony do złożenia rubli w banku (kaznaczejstwa), gdzie wymieniano je na nowe ukraińskie papiery. Bogaci chłopi naiwnie przynosili do banku wszystkie swoje oszczędności, w zamian za nie otrzymując kwitki, mówiące o tym, ile kto oddał. Wiadomo było, że kwity te nigdy nie miały zostać wypłacone.
Oddziały petlurskie, gdy zabrały już z Antonin i Starokonstantynowa wszystko, co się dało, odjechały wezwane pod Równo. Na ich miejsce przyjechał nowy oddział – siczowi strzelcy galicyjscy. Ich polityka, nie dość, że w niczym nie lepsza od poprzedników, była jeszcze zupełnie antypolska. Po wsiach krążyły broszury, wzywające ludzi do wytępienia całej ludności polskiej. Cała ta podsycana w chłopach i żołnierzach petlurskich złość znalazła swe ujście w preśladowaniu Żydów. Zaczęły się pogromy w pobliskich miasteczkach, największy, najbardziej krwawy i najstraszniejszy miał miejsce w Płoskirowie. Był on dziełem głównie żołnierzy petlurskich, choć zainicjował go oddział siczowników galicyjskich. W mieście oznaczono najpierw wszystkie domy nie żydowskie, po czym po kolei w każdym domu zamieszkałym przez Żydów mordowano całe rodziny przy pomocy noży i bagnetów. Nastepnego dnia stosy nieżywych, poćwiartowanych ludzi leżały na ulicy. Ustalono, że liczba ofiar wyniosła siedem tysięcy.
Do Starokonstantynowa czasem dochodzą dobre wieści np. że polskie oddziały się zbliżają, że być może niebawem coś zmieni się na lepsze, niestety ciągle są to pogłoski, które nie znajdują potwierdzenia. Ludziom pozostaje tylko nadzieja i wzajemna solidarność.
Rozdział 9. Za komuny.
Tym razem Starokonstantynów zajmują czerwonoarmijcy – bolszewicy, którzy dalej konntynuują dzieło rabunkowe. Do mieszkania Zofii Kossak przyszło także na całą noc 4 bolszewików, a usłyszawszy, że kobiety są szwaczkami, kazali przez całą noc szyć dla siebie „rubaszkę” i „french”. Przez przypadek jedna z kobiet ujawnia, że wszystkie umieją czytać. Bolszewik wpada we wściekłość, chce je aresztować krzyczy, że są burżujkami. Znów cud ratuje kobiety przed śmiercią, gdyż bolszewicy z samego rana wezwani zostali do stawienia się w oddziale.
Kolejna dramatyczna sytuacja to konfiskata rasowych koni ze stajen. Najpiękniejszej maści klacze są siłą wyciągane ze stajni, te konie które się opierają, zabijane są na miejscu.
20 kwietnia do Starokonstantynowa przyjechał pełnomocnik „Sownarchoza” (Sowietu narodnego choziajstwa), który miał mieć nieograniczoną władzę wykonawczą i położyć kres grabieżom gospodarstw. W mieście zostają wprowadzone komunistyczne rządy. Stopniową urzędy przejmują wszystkie dobra od mieszkańców – pościel, stołki, kanapy, zastawy stołowe, sztućce, każdy może zostawić dla siebie tylko po jednej sztuce każdego z tych przedmiotów. Później oddawać trzeba tez jedzenie, zostawiając sobie tylko ściśle wydzieloną na tydzień rację żywności. Kościół jest surowo tępiony, księża muszą się ukrywać całymi dniami. Bóg to największy wróg komunistów. Z równa zaciętością, jak wiarę, bolszewicy tępili nieliczne jednostki inteligencji, które pozostały jeszcze na wsiach. Najszerszym echem odbiło się morderstwo na zamku w Młynowie, którego ofiarami były stara hrabina Chodkiewiczowa i jej córka, wspaniałe, szlachetne kobiety, cenione i kochane przez wszystkich. Zginęły okrutnie torturowane. Wszyscy w dalszym ciągu niecierpliwie oczekiwali przybycia Polaków.
Rozdział 10. Z dnia na dzień.
Okres od 22 maja do sierpnia. Ludność wciąż jest mordowana i ciemiężona przez ciągle zmieniających się najeźdźców, raz są to bolszewicy, innym razem Ukraińcy. Miasto i plony są tak kompletnie zniszczone, że nastaje coraz większy głód. Mieszkańcy myślą już tylko o przybyciu Polaków. Raz za razem przychodzą wieści, że oddział Polski jest w pobliżu – ktoś widział Polaków, ktoś o nich słyszał. Nadzieje jednak ciągle okazują się płonne. To w mieście stacjonują bolszewicy, to, przepędziwszy bolszewików – Ukraińcy. Sytuacja staje się coraz trudniejsza do zniesienia, brakuje zapasów żywności. Wreszcie w połowie sierpnia pojawiają się stosunkowo pewne informacje o Polakach, a 21 sierpnia Zofia Kossak dostaje list od męża Stefana. Jej radość nie zna granic. Stefan Szczucki pisze, by czekać, jednak kobieta już nie potrafi. Zabiera ze sobą panią Piasecką i przeprawiają się razem do Ostrogu, gdzie stacjonują oddziały polskie. Wreszcie następuje długo wyczekiwane spotkanie. Zofia i Stefan padają sobie w ramionach, jednak szczęście nie jest zupełne. Pani Zofia słyszy od męża, że wyzwolenie kresów nie jest możliwe, że oddziały nie mogą jechać do Starokonstantynowa. „Mają tam tworzyć podobno nową Ukrainę...” - mówi Stefan. Polacy nie chcą wyzwolić kresów, trzeba wyjeżdżać. Pani Zofia ze łzami obiecuje, że jak tylko będzie taka możliwość, wróci i nie opuści już kresów.