Tego roku ze szkołą po raz pierwszy ma zmierzyć się Piotruś Mieszkowski. Jako „knot”, czyli pierwszak, popełnia mnóstwo błędów (podobnie zresztą jak inne dzieci w jego sytuacji). Przede wszystkim spóźnia się do szkoły, a potem na ziemi lądują rzeczy niezbędne uczniowi. Z opresji ratuje go starszy Karol Kozłowski. Chłopcy jeszcze nie wiedzą, że to początek przyjaźni. Ale już niebawem, kiedy Piotruś zaprosi Karola do domu, koledzy poczują między sobą nić porozumienia. Najpierw młodszy chłopczyk chciałby, aby starszy jakoś mu się za orzechy odwdzięczył. Za chwilę jednak zupełnie bezinteresownie podaruje mu miód.
Zaraz po tych wydarzeniach poznajemy Księżopolczyka. To chłopiec, który zamiast od razu iść do szkoły, pomagał ojcu przy pracy. Kiedyś podczas lekcji niemieckiego nauczyciel przyłapał chłopca na nieuwadze. Wytrącony w końcu z zamyślenia na pytanie o swoje nazwisko odpowiedział zabacułem (czyli zapomniałem). Potem chłopczyk poważnie zachorował. Zanim umarł, przypominał sobie po kolei wszystkich kolegów i było mu smutno, że nie poznał ich lepiej.
Mosakowski z kolei to chłopak wyrośnięty, już z zarostem i grubym głosem. Nie wiedzie mu się w szkole. Powtarza pierwszą klasę, ale tylko do grudnia. Po świętach nie pojawił się więcej w szkole, a nauczyciel opowiadał, że kolega ożenił się za sprawą ojca.
Bardzo ważny jest rozdział o uczniach-prymusach. Autor na przykładzie dwóch różnych osobowości ukazał mechanizm sukcesu i powodzenia oraz ich skutki. Z jednej strony mamy zdolnego i uczciwego Sprężyckiego, z drugiej – spragnionego zaszczytów, dążącego po trupach do celu Ślimackiego. Już w najmłodszych latach, kiedy charaktery dopiero się kształtują, człowiek potrafi krzywdzić innych mając na uwadze tylko własny interes. Już wtedy ludzie intuicyjnie dzielą się na tych, co postępują fair play i tych co donoszą, podlizują się i oczerniają innych. Postawa Sprężyckiego jest na tym tle imponująca. Ślimacki wezwał inspektora, kiedy jego bystry kolega tańczył polkę. Od tej chwili miał wyłączne prawo do tytułu prymusa. Nie bardzo mu się to opłaciło, bo koledzy po zakończeniu roku szkolenego sprawili mu lanie, choć już wcześniej nie ukrywali swojej niechęci do niego. Prymus-lizus przeniósł się w końcu do gimnazjum gubernialnego.
Kolegom nie brakowało dziwnych sytuacji, czasem przypominających wręcz sceny z horroru. Tak było wtedy, kiedy pod nieobecność Wojtka w szkole poszli go odwiedzić. Tata Wojtka był stolarzem i syn odziedziczył po nim różne umiejętności, co bardzo podobało się chłopcom (choć Wojtek chciał w przyszłości zostać aptekarzem). Chłopiec nie bardzo chciał, żeby koledzy go odwiedzali, w końcu jednak do tego doszło. Okazało się, że Wojtek śpi w trumnie, bo była ona dodatkowym miejscem, którego w domu po prostu brakowało.
Wielu chłopców miało talenty i potrafiło robić specyficzne rzeczy, koledzy zgłaszali się do tych „artystów” po różne rzeczy. Z reguły była to przyjacielska przysługa, ale już Hefajstos kazał sobie dawać jedną bułkę za naostrzenie każdego pióra. Welinowicz posiadł sztukę kaligrafii i podpisywał klasowe zeszyty (choć raz tego nie dokończył, gdy Sprężycki stwierdził że w naturze geniuszy nie leży staranne pismo), zaś Konopko miał zdolność do rysunku. Najciekawiej jednak prezentuje się tu Olszewski, który oprócz piłek robił też z gumy do żucia masę na specjalne kulki.
Wydaje się, że szczególną rolę wśród nauczycieli pełnił Skowroński. Jego dziedziną był język polski i cały oddawał się nauczaniu go. Zapoznawał chłopców zwłaszcza z poezją oświeceniową, która była jego konikiem. Pewnego razu jednak Dembowski i Sprężycki trafili na „Dziady” i „Konrada Wallenroda”. To było dla nich coś nowego. Dembowski był przekonany, że trafił właśnie na największego poetę. Sprężycki tłumaczył, że nie da się tego zmierzyć ani porównać, każdy poeta jest niezwykły i nieporównywalny. Skowroński nie dał uczniom możliwości zgłębiania literatury romantycznej. Kiedy umarł, w mieście rozległo się bicie dzwonów.
Wzruszającym przykładem jest przyjaźń Wrońskiego i Kucharzewskiego. Zaczęło się dość nietypowo. Kucharzewski przyniósł w teczce Wrońskiego do szkoły (taką przeprawę ułatwiła chłopcom ich anatomia – pierwszy był rosły, drugi bardzo wątły). Sytuacja został wykorzystana przez nauczyciela do przypomnienia historii Goliata i Dawida. Także, jeśli idzie o naukę w klasie, niepozorny „Dawid” okazał się bystrzejszy. Ponieważ był także uczynny, pomógł słabszemu koledze w nauce, więc ten skończył rok szkolny z litem pochwalnym, ku wielkiej uciesze swojej mamy.
Chłopcy mieszkali na stancjach. Większość z nich swoje rodzinne domy miała na wsi. Jedną ze stancji prowadziła pani Pórzycka. Była bardzo dobra i wyrozumiała dla chłopców. Obie strony musiały się starać, żeby podczas wizytacji wypaść dobrze, bo każde przewinienie wpisywane było do księgi. Zdarzyło się raz, że nauczyciel Salamonowicz przyłapał chłopców na piciu likieru (który zresztą specjalnie chłopcom nie smakował, pociągał ich sam zakazany owoc). Pani Pórzycka wstawiła się za chłopcami, przygotowała nawet poczęstunek. Wszystko już było na dobrej drodze, Salamonowicz wyglądał na uładzonego. Niestety, wziął ze sobą dowód winy chłopców – kieliszek. Zapisał także w księdze, że dzieci zachowywały się źle.
Z rzeką, która przepływała przez Pułtusk, Narwią, także wiąże się liczne historie. Dzieci lubiły tam pływać na rozmaite, wymyślone przez siebie sposoby. Najlepszy był Kucharzewski, ale na przykład Piotruś nie umiał pływać w ogóle. Jego przyjaciel, Kozioł, postanowił tę lukę naprawić i omal obaj nie utonęli. Na szczęście mistrz pływacki był w pobliżu i uratował chłopcom życie. Zrobił to odruchowo i nie chciał słyszeć pochwał pod swoim adresem.
Nad rzeką zdarzyła się też tragedia. Było to zimą i dwóch braci wpadło pod lód. Uratowano tylko jednego, drugi – jak się później okazało – wiedział o śmierci brata, choć podczas rekonwalescencji chciano mu tego oszczędzić.
Warty odnotowania jest pomysł chłopców na zbyt trudne i nudne lekcje. Postanowili oni posłużyć się chrabąszczami i wypuszczali je po kolei na każdych zajęciach, podczas których jakiś uczeń nie mógł sobie poradzić z odpowiedzią.
Nowym nauczycielem języka polskiego został profesor Chabrowski. Spełnił oczekiwanie chłopców, jeśli chodzi o lektury, nie musieli już czytać oświeceniowych twórców, skupili się na romantykach, zwłaszcza na Mickiewiczu. Wykorzystywali każdą chwile, aby go czytać. Wreszcze przed uczniami otworzył się horyzont polskiej literatury.
Dembowski okazał się najlepszym przyjacielem Sprężyckiego. Kiedy Witkowi groziła utrata stopy, ponieważ po zwichnięciu rana nie chciała się zagoić, kolega robił wszystko, aby mu pomóc. Czytał książki, często odwiedzał, rozmawiał. Chłopcy mieli przecież swoje sekrety. Z czasem okazało się, że Witek był źle leczony, a nowy doktor przywrócił mu chęć do życia i zdrowie. Zasada była prosta – postępować inaczej niż do tej pory. Otwierać okna, smacznie się odżywiać, pić wodę. To pomogło.
W szkole, w połowie budynku znajdował się klasztor. Wiązał się z nim wiele historii. Dla chłopców było to tajemnicze i cudowne miejsce. Trochę także dzięki zapachom dochodzącym z klasztornej kuchni. Raz Sprężycki zakradł się do pustelni księdza Siennickiego. Kapłan nie był zachwycony tym pomysłem, wytłumaczył chłopcu że zakłóca ciszę. Witek jednak był zachwycony tym, co zobaczył. Dostał od zakonnika obrazek z wizerunkiem świętego Franciszka.
Dziwny był nauczyciel rosyjskiego. Stawiał same tróje, uważał, że powinno się jeść tylko chleb razowy i zapijać go mlekiem. Nauczaniem się nie przejmował, chłopcy nauczyli się go usypiać i zajmowali się wtedy przyjemniejszą lekturą. Pewnego razu Sprężycki chciał odnaleźć nauczyciela w ogrodzie. Nie poznał go najpierw. Oprócz chleba i mleka miał przy sobie także butelkę wódki.
Lekcją dojrzałości były rozmowy o bohaterstwie. Przodował w tym Sprężycki, który po długiej chorobie zdał egzaminy najlepiej w klasie.
Wreszcie w szkole pojawił się nowy inspektor. Uczniowie nie żałowali Madeja, mieli dość jego karcenia, bicia i innych metod wychowawczych. Mówiono nawet, że jakieś dziecko zmarło w ich wyniku. Nie wiedzieli jednak, że wszystko się odmieni. Myśleli, że nowy inspektor będzie równie zły i okrutny. Okazało się jednak, że pan Wiśnicki to uosobienie wyrozumiałości i spokoju. Już jego powitalne przemówienie nastroiło chłopców pozytywnie. Potem były same miłe niespodzianki. Dzieci wreszcie poznały smak przyjaznej i otwartej szkoły. Skończyło się donoszenie i chęci na papierosa. Zaczęło się kształtowanie szkolnej społeczności.
Ostatni rozdział opowiada o pożegnalnym spotkaniu chłopców. Niektórzy odeszli od nich już wcześniej (także na zawsze – umarł np. Hefajstos). Każdy ma jakieś plany i marzenia. Jedni chcą uczyć się dalej, inni będą pracować w gospodarstwie. Są wśród chłopców przyszli księża, weterynarze, pracownicy urzędów, leśnicy. Skończyła się szkoła, ale życie dopiero się zaczyna.