Książka rozpoczyna się od podejmowania ważnej decyzji odnośnie miejsca, w którym Mikołajek miałby spędzić najbliższe wakacje. Tata obstawał za domkiem letniskowym w Leśnych Kątach, ale dzięki mamie na miejsce wakacyjnego wypoczynku w końcu wybrano pensjonat Rybitwa w Morskich Skałkach, który mieścił się w Bretanii.
Gdy bohater przybywa tu z rodzicami, szybko nawiązuje nowe znajomości – poznaje Fortunata, Błażeja, Mamerta, Ireneusza, Fabrycego, Kosmę i Iwa. Ten ostatni pochodzi właśnie z Bretanii. Chłopcy mile spędzają czas, bawiąc się na plaży i wymyślając kolejne psoty, którymi przysparzają tylko kłopotów tacie Mikołajka.
Podczas jednego z deszczowych dni, kiedy dzieci w pensjonacie nudziły się i dokazywały, pewien pan o imieniu Lanternau (przez innych gości nazywany „duszą towarzystwa”) zaoferował swą pomoc i zajęcie się niegrzecznymi chłopcami. Zaraz jedna wycofał się ze swojej propozycji i postanowił udać się na spacer mimo niesprzyjającej pogody.
Wspólnie z panem Lanternau i rodzicami Mikołajek wybrał się w rejs na Wyspę Mgieł. Dnie poświęcał też gimnastyce, jednak ze względu na to, że większości nauczycieli zrezygnowała z prowadzenia zajęć (było za mało chętnych dzieci), musiał wykluczyć ją ze swojego rozkładu dnia.
Pewnego dnia ojciec Mikołajka wybrał się z chłopcami na partyjkę małego golfa. W trakcie rozgrywki doszło jednak do konfliktu z właścicielem pola golfowego i policjantem. Kolejny zatarg miał miejsce już w pensjonacie, tym razem dotyczył dziewczynek: Gizeli, Michaliny i Izabeli. Karą dla nich miało być to, że nikt nie dostanie deseru.
Mikołajek był przygnębiony, kiedy wracał do domu, bo brakowało mu zajęć i nie wiedział, na co ma teraz przeznaczyć swój wolny czas. Z kolei jego rodzie nie mieli pomysłu na to, jak sprytnie pozbyć się synka z domu i choć przez chwilę móc odetchnąć i zażyć świętego spokoju.
Z nastaniem kolejnego lata rodzice Mikołajka postanowili wysłać go tym razem na kolonie. Wzruszeni i przejęci pożegnaniem zapomnieli na dworcu o jego walizce. Mikołajek pełen właściwego sobie optymizmu ani przez chwilę nie martwił się rozstaniem z rodzicami, a całonocna podróż przysporzyła mu tylko radości.
Gdy przybył na miejsce, od razu przyjęto go do drużyny Sokole Oko, którą dowodził druh Gerard Lestouffe. Ich hasło wywoławcze – „Odwagi!” – Mikołajek postanowił poważnie wziąć sobie do serca.
W dalszej części książki bohater opowiada o tym, jak spędzał dni na koloniach i o tym, jak w czasie wypraw na plażę chłopcy nareszcie mogli robić to, na co mieli ochotę i wcale nie przejmowali się rozkazami drużynowego.
Któregoś dnia chłopcy według rozporządzenia pana Rateau (kierownika obozu) mieli udać się na pieszą wycieczkę na Przylądek Wichrów. Jak się jednak okazało, ich przewodnik przeliczył się i wcale nie znał dokładnej trasy.
Bohater snuje też opowieści o tym, z jakimi niedogodnościami wiązało się przymusowe leżakowanie i jak niefortunnie zakończyła się nocna wyprawa w poszukiwaniu proporczyka.
Pewnego razu drużynowy wymyślił nowe zajęcie dla chłopców – wyjście na ryby. Mikołajkowi i Gwalbertowi szczęśliwie udało się złowić dwa wspaniałe okazy.
Chłopców na kolonii odwiedzali też rodzice. Raz wyszło na jaw, że Kryspin, który przez innych członków drużyny uznawany był za najbardziej „męskiego”, dla swojej mamy jest tak naprawdę „słodkim króliczkiem”.
W końcu nastał dzień powrotu do domu. Mikołajek wiedział, że będzie musiał rozstać się z kolegami, ale w domu jest przecież Jadwinia, którą bardzo lubił. Ona wakacje spędziła nad morzem.
Mikołajek chciał jej zaimponować opowieściami o mrożących krew w żyłach przygodach, jakie przeżył na koloniach. Ona jednak mu nie uwierzyła i odpowiedział tylko tyle, że nad morzem poznała uroczego i sympatycznego Jasia, czym skutecznie popsuła humor Mikołajkowi i na dobre go rozzłościła.