Na stronie używamy cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich wykorzystywanie. Szczegóły znajdziesz w Polityce Prywatności.
ZAMKNIJ X

Czarne kwiaty - streszczenie

Swoje rozważania na temat śmierci rozpoczyna Norwid od uwagi, że nie ma żadnego stylu, który mógłby oddać towarzyszące jej uczucia. Nie pasuje tu ani książkowy klasycyzm, ani dziennikarski formalizm.


Jako pierwsze, Norwid opisuje spotkanie ze Stefanem Witwickim, polskim poetą i publicystą. Po przyjeździe do Paryża w 1832 przyczynił się do założenia Towarzystwa Braci Zjednoczonych. Szedł on po Schodach Hiszpańskich. Był mocno pochylony, poruszał się z trudem. Niedługo potem Norwid odwiedził starca w jego domu. Jak się później okazało, było to na tydzień przed jego śmiercią. Był chory na ospę, leżał więc już na kanapie, mówienie sprawiało mu trudność, mógł się poruszać tylko przy pomocy innej osoby. Tylko oczy miał nadal żywe i przytomne. Opiekował się nim Gabriel Rożniecki, ich wspólny przyjaciel.
Gdy Norwid wszedł do pokoju, Witwicki podsunął mu pomarańczę, a potem, przy pomocy muzyka zaczął chodzić po pokoju. Wtedy miał jakby atak obłędu. Wskazywał ręką na nieistniejące kwiaty, pytając o ich nazwę.


Przy następnych wizytach polskiego poety chory już w ogóle nie mógł mówić i leżał tylko, mając całkowicie zdeformowane ciało. Zmarł niedługo potem, ale jego śmierć poprzedził jeszcze zgon generała Klickiego, przywódcy dywizji Królestwa Polskiego.


Norwid ponownie uświadamia sobie, że literackie próby opisania odejścia znajomych mu osób byłby - w ten, czy inny sposób - krzywdzące, dlatego decyduje się na wierność w oddaniu całej sytuacji: „dlatego właśnie w daguerotyp [obraz fotograficzny] raczej pióro zamieniam, aby wierności nie uchybić”.


Kolejną ważną dla Norwida osobą jest Fryderyk Chopin. Poeta mówi, że muzyk mieszkał przy ulicy Chaillot, niedaleko Pól Elizejskich. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze; z balkonu rozpościerał się widok na ogrody i Panteon. „(…)mieszkania główną częścią był salon wielki o dwóch oknach, gdzie nieśmiertelny fortepian jego stał, a fortepian bynajmniej wykwintny - do szafy lub komody podobny, świetnie ozdobiony jak fortepiany modne - ale owszem trójkątny, długi, na nogach trzech, jakiego, zdaje mi się, już mało kto w ozdobnym używa mieszkaniu.”.


Chopin jadał w domu o piątej, a potem udawał się zawsze na spacer do Lasku Bolońskiego, skąd wracał po pewnym czasie i wnoszono go na górę, jako że przez chorobę był to dla niego zbyt duży wysiłek.


Przyjaciele spędzali razem dużo czasu. Raz byli wspólnie z wizytą u Bohdana Zaleskiego, nie wchodząc jednak na górę - Fryderyka nie miał kto wnieść do mieszkania. Siedzieli więc we trójkę w ogrodzie poety, patrząc na zabawę jego syna.


Później nie widzieli się przez długi okres. Gdy Norwid zdobył się pewnego dnia na wizytę, służąca powiedziała mu, że muzyk śpi. Ten zostawił mu zatem wiadomość. Okazało się jednak, że Chopin tylko nie chce się z nikim widzieć, ale gdy zobaczył karteczkę od poety, poprosił go do siebie.


Ten siedział na łóżku z baldachimem, podparty był poduszkami, szyję miał owiniętą szalem, a nogi - bardzo spuchnięte. Robił jednak dobrą minę do złej gry i udawał pogodę ducha. Pod koniec wizyty wyznał Norwidowi, że się wynosi. Poeta początkowo zrozumiał to jako metaforę śmierci, zaczął więc żartować, by pocieszyć przyjaciela. Chopinowi chodziło jednak o przeprowadzkę do innego mieszkania na plac Vendôme.


Umarł niedługo potem, nie zobaczywszy się już więcej z Norwidem.
Na ulicy Ponthieu przy Elizejskich Polach mieszkał Juliusz Słowacki. Zajmował małe, skromne mieszkanie na samej górze. Składało się ono z dwóch pokoi - jednym był salon z pięknymi kwiatami na ganku, drugim - sypialnia. Do domu często przylatywały oswojone wróble.


Któregoś dnia Norwid odwiedził tam przyjaciela. Słowacki akurat jadł obiad. Po skończonym posiłku rozmawiali o życiu kulturalnym i wspólnych znajomych. Wspominali Chopina (który wtedy jeszcze żył) i chyba autor Beniowskiego nie spodziewał się, że umrze przed nim.


Jakiś czas później Norwid znów spotkał się ze Słowackim. Rozmawiali „o Francji, o rewolucji, o rzymskich wypadkach”. Obecny tez był wtedy jakiś francuski malarz, który nic jednak nie mówił, a tylko siedział na kanapie. Przy pożegnaniu Słowacki zwierzył się Norwidowi, że zaczyna czuć się coraz gorzej, szybko się męczy, i że czuje zbliżający się koniec. Zaprosił go na następny tydzień.


Gdy Norwid stawił się o umówionym czasie, dowiedział się od ucznia Słowackiego, schodzącego z góry, że poeta bardzo źle się poczuł - lepiej będzie odwiedzić go jutro. Według relacji młodzieńca: „zawzywał już dzisiaj pomocy i opieki św. Michała Archanioła, tusząc, że mu to sił na jakiś czas użyczy”.


Następną wizytę mógł Norwid złożyć dopiero w następnym tygodniu. Przyszedł z samego rana, okazało się jednak, że Słowacki zmarł w nocy, przeczytawszy tylko list od matki. Norwid wspomina piękno, jakie malowało się na twarzy nieboszczyka. Mówi też, że wszystko odbyło się nader spokojnie - ptaki jak co dzień przyleciały na balkon i tylko zarosłe chwastami kwiaty świadczyły o jego odejściu. Poetę wzruszyło bardzo zachowanie jakiejś kobiety podczas pogrzebu, bo zalewała się gorącymi łzami.


Swoją pamiątkę po przyjacielu - jego rysunek, wykonany w Egipcie - Norwid przeciął na dwie części. Jedną zachował dla siebie, drugą dał komuś, kto akurat przybył z kraju, „aby sprawdziły się słowa w Beniowskim napisane, iż «prawą rękawiczkę twą zawieszą w muzeum jakim, a o straconą lewą będą skargi!...».”



Zdarzenie to łączy się w pamięci Norwida ze śmiercią innej osoby, której nawet nie znał. Przypuszczalnie była to młoda Irlandka o nadzwyczajnej jednak urodzie. Spotkał ją na statku, gdy podróżował przez Atlantyk. Była piękna, bezchmurna niedziela. Z powodu braku wiatru, statek stał w miejscu. Jak nigdy, wszyscy pasażerowie wylegli na pokład. I wtedy właśnie towarzysz poety zwrócił jego uwagę na piękną dziewczynę. Ona jednak nie bardzo interesowała Norwida, jako że miał myśli zaprzątnięte czymś innym. Spojrzał na nią tylko przelotem. Nadszedł wieczór i Norwid poszedł się położyć do swojej ciasnej, dusznej kajuty. W nocy słyszał krzątaninę i głosy załogi, nie wiedział jednak, co się dzieje. Nad ranem okazało się, że piękna Irlandka zmarła w nocy.



Gdy poeta wrócił do Europy, postanowił odwiedzić Adama Mickiewicza. Chciał to zrobić z czystej wdzięczności, słyszał bowiem, ze wieszcz wspominał o nim, gdy ten był w Ameryce. Wileński twórca mieszkał wtedy w okolicach placu Bastylii, w gmachu Biblioteki Arsenału, gdzie pracował jako bibliotekarz.



Spotkanie miało miejsce w niedzielę, co Norwid pamięta dobrze, jako że właśnie wracał ze mszy. Pokój, do którego zaprosił go Mickiewicz, był raczej skromny, przede wszystkim zaś - zimny. Jego ozdobę stanowiły głównie obrazy, zwłaszcza o tematyce religijnej oraz ustawiony na biurku odlew, przedstawiający niedźwiedzie.


Niedługo potem zmarła żona Mickiewicza - Celina Szymanowska i w dwa tygodnie po po-grzebie znajomi znów się spotkali. Gdy Norwid przyszedł do pana Adma, ten akurat wychodził, cofnął się jednak do środka, by w spokoju porozmawiać. Wieszcz szczegółowo opowiadał o śmierci żony. Później musiał wyjść, bo był z kimś umówiony. Gdy przyszło do rozstania na ulicy, Mickiewicz ścisnął dłoń Norwida, mówiąc „No... adieu!”, co wywarło na nim ogromne wrażenie. Dopiero potem okazało się, że było to ich ostatnie spotkanie.


Ostatnią z opisywanych osób jest malarz Paul Delaroche. Mieszkał przy ulicy Tour des Dames, na samej górze kamienicy czternastowiecznej, stylizowanej na florencką. Artysta zdecydował się pokazać Norwidowi swój najnowszy obraz - była to scenka z Pisma Świętego: „Oto obraz cały z męki Pańskiej, w którym osoby Zbawiciela widocznej nie ma, ale jest ona tylko w gamie – wyrazów - twarzy osób, mękę Pańską widzących, wyrażona”.


Malarz prosił poetę, by ten otwarcie mówił, co myśli o nowym obrazie. Ten wprost powie-dział, ze dzieło bardzo mu się podoba, jednak wydaje mu się, jakby czegoś w nim brakowało. Radził domalować resztę historii. Delaroche przyznał mu rację i ucieszył się niezmiernie z takich słów krytyki, dodając, że w jego zamiarze jest zrobić trylogię obrazów, bo to dopiero pozwoli na dopełnienie całości. Był bardzo podekscytowany swoją pracą i obiecał poecie pokazać dalsze efekty, kiedy tylko skończy.


Więcej jednak nie zobaczyli się - malarz zmarł krótko potem. Norwid próbował dowiedzieć się o obiecane dwie części, czy może choćby ich początek, ale okazało się, że nigdy takowe nie powstały.