W kuźni płatnerskiej u Melchiora Ostrogi praca wrzała, gdyż pracowano nad wykończeniem zbroi rycerskiej dla Jego Miłości pana kasztelana płockiego. W kącie kuźni bawiło się dwoje dzieci pana Melchiora Ostrogi, czarnowłosy chłopczyk – Maciek oraz złotowłosa dziewczynka – Halszka. Dzieci postanowiły wybrać się na Rynek, aby pobiegać pomiędzy kramami, a ojciec przestrzegł ich, aby uważali na siebie i nie spóźnili się na obiad. I nie wolno im chodzić na Krzywe Koło do zburzonego domostwa, ponieważ tam coś starszy i jeszcze złe, by ich porwało.
Na Rynku był duży tłum, który krążył dookoła Ratusza, a pomiędzy nimi i kramami Maciek i Halszka. Tyle tu było pięknych rzeczy. Kiedy dzieci przypatrywały się widowisku z niedźwiedziem, ktoś im położył ręce na oczach – był to Waluś Klepka, syn Pietra Klepki, bednarza z Zapiecka. Waluś był urwisem i bardzo psocił. Skończywszy oglądać widowisko z niedźwiedziem ruszyli dalej, ale na nieszczęście w stronę Krzywego Koła. I wtedy Waluś powiedział, aby zejść po schodach do piwnic starego domu, ponieważ tam są skarby zaklęte, tam jest złoto. Halszka przypomniała przestrogi ojca, ale Maciek zastanowił się i stwierdził, że dobrze byłoby te skarby mamie i tacie przynieść. I dzieci poszły do piwnicy starego domu.
Schodzili po starych i zepsutych schodach. Nareszcie zeszli do lochu i znaleźli się w wielkiej piwnicy. Pod ścianami stały różne stare rzeczy, a po prawej stronie piwnicy znajdowała się lekko uchylona furtka. Maciek i Halszka chcieli wracać do domu, ale Waluś stwierdził, że pójdą dalej. Pobiegł, otworzył furtkę i wtedy runął na ziemię. Z drugiej piwnicy buchnęło zgnilizną i w zielonym świetle Maciek i Halszka zobaczyli okropnego potworka. „Był to niby kogut, niby wąż.” Potwór ten głowę miał kogucią z dużym grzebieniem, długą, cienką, wężową szyję, pękaty kadłub, który był pokryty nastroszonymi czarnymi piórami, kosmate, wysokie nogi, które były zakończone łapami o ostrych i dużych pazurach. Jego oczy były wyłupiaste, okrągłe, mieniące się to czerwono, to żółto. Potwór nie widział Maćka i Halszki, ponieważ patrzył się w leżącego na ziemi i nieżyjącego już Walusia. Maciek szepnął do Halszki, że jest to bazyliszek. Dzieci przytuliły się do siebie i schowały się, ale nie miały jak wyjść z piwnicy, bo potwór przechadzał się po lochach. Każdy, kto mu spojrzy w oczy, umiera. Dzieci zaczęła szukać stara służąca Agata. Nawoływała ich, ale dzieci bały się odezwać. Kobieta zaczęła schodzić do lochu i gdy zeszła na dół, słychać było jej krzyk, bazyliszek spojrzał jej w oczy i trupem padła. Gromadka osób, która zebrała się przed schodami – uciekła w Rynek, roznosząc wieść o tym, co się stało.
Gdy rodzice dowiedzieli się, gdzie znajdują się dzieci i co się stało z Agatą zastanawiali się, co mają robić. Wtedy to Ezechiel Strubicz, mądry mąż i znany w całej Warszawie poradził im, aby udali się do czarownika na Piwną, ponieważ on się zna na sprawach ziemskich i pozaziemskich, to doktor, alchemik i astrolog. Udali się do Hermenegildusa Fabuli, który tak naprawdę nie był czarownikiem, ale znakomitym lekarzem i człowiekiem znającym się na wielu rzeczach. Powiedział im, że jest sposób na uratowania dzieci, ale nie wie, czy w całej Warszawie znajdzie się ktoś, kto odważy się na takie przedsięwzięcie. Do lochu musi zejść człowiek cały obwieszony zwierciadłami, a gdy bazyliszek spojrzy w te zwierciadła i zobaczy siebie, sam się własnym wzrokiem zabije. Wtedy dzieci i cała Warszawa zostanie uwolniona od potwora.
W tym czasie miała się odbyć egzekucja wędrownego krawczyka – Jana Ślązaka, posądzonego o zabójstwo swego towarzysza podróży, gdy nagle Ezechiel Strubicz krzyknął, aby zaczekali i powiedział, że w imieniu burmistrza Warszawy rozkazuje wstrzymać egzekucję i rozwiązać winnego. Wtedy to zapytał się go, czy zgadza się zejść do lochu, gdzie przebywa bazyliszek i zabić potwora. Jeśli to zrobi – będzie wolny. Jan Ślązak zgodził się zejść do lochu i powiedział, że jest niewinny zarzucanej mu zbrodni. Strubicz i Ostroga poszli ze skazańcem na Ratusz, obwieszono go zwierciadłami, zaprowadzono na Krzywe Koło i kazano zejść do lochu. Na ulicy czekał burmistrz, rajce, ławnicy i setki ludzi, a przed nimi rodzice Halszki i Maćka. Po chwili w lochu rozległ się przeraźliwy głos, jakby pianie koguta, jakby syk węża, jakby śmiech diabelski. I wtedy dało się usłyszeć głos Jana Ślązaka, który krzyczał: „Zabity!”. Radosna wieść rozeszła się po Rynku i na całą Warszawę. Na schodach pojawił się Jan, który na ostro zakończonym drągu niósł straszliwego potwora, potem kat wziął go z rąk Ślązaka i spalił na popiół. Stało się tak, jak przepowiedział doktor Hermenegildus Fabuła – bazyliszek spojrzał w zwierciadła i sam się zabił swoim wzrokiem. Rajca Strubicz, pani Ostrożyna, mistrz Ostroga wziąwszy pochodnię, pobiegli do lochu, aby zabrać stamtąd dzieci. Uściskom i pocałunkom końca nie było.
Tak się skończyła przygoda z bazyliszkiem. Przypłacili ją życiem nieposłuszny Waluś i poczciwa Agata. Pochowano ich uroczyście. Natomiast okazało się, że Jan Ślązak nie był winny zabójstwa swego towarzysza, ponieważ ten niedługo zjawił się w Warszawie i powiedział, że zabłądził. A w mieście już nigdy więcej nie pokazał się żaden bazyliszek.